12/11/2017

12/11/2017

Matt Rees "Ostatnia aria Mozarta"

- Wyborny występ, madame. Zawsze podziwiałem klasyczną symetrię w muzyce Wolfganga. 
- Powiedziałabym, że to tylko pozory - odparłam. - W każdym jego utworze obecne jest pewne napięcie. Słuchacz rozkoszuje się sposobem, w jaki Wolfgang je rozładowuje. 
Książę smakował wino w ustach. Mój sprzeciw był zbyt bezpośredni. 
- Nie tylko wyglądem przypomina pani brata. On także nie mógł puścić płazem niemądrej uwagi o muzyce. 
- Nie twierdzę, że była niemądra, tylko... 
- Niesłuszna. 

Wiecie jaki artysta sprzedał najwięcej płyt w 2016 roku? Nie, nie. Żaden Bieber czy inna Beyonce. To Mozart, który nie żyje od 200 lat. Dopiero pod koniec roku wydano box z wszystkimi dziełami kompozytora, a i tak w nieco ponad dwa miesiące wyprzedził swoich rywali - to tylko pokazuje, jak wielka siła drzemie w jego muzyce.

Śmierć zdawała się dla niego jedyną gwarancją bezpieczeństwa i odpoczynku. 

Kiedy po raz pierwszy ujrzałam okładkę książki "Ostatnia armia Mozarta", zachwyciłam się nią tak bardzo, że nie zwróciłam większej uwagi na tytuł. Dopiero kiedy w oczy rzuciło mi się nazwisko jednego z moich ulubionych artystów, zadecydowałam o zamówieniu własnego egzemplarza, chociaż opis fabuły wskazywał na powieść o charakterze kryminalnym lub detektywistycznym, a w czymś takim nie czuję się zbyt dobrze. Niemniej, Mozart to Mozart i książka niebawem była już u mnie.

Zrozumiałam, dlaczego Wolfgang postanowił się ożenić gdy zamieszkał w Wiedniu. Grał muzykę z mężczyznami, lecz tworzył ją dzięki kobietom. 

Książka stanowi wariację autora - Matta Reesa - na temat śmierci muzyka. W jego wersji wydarzeń do Wiednia przybywa Nannerl, siostra kompozytora, która decyduje się na własną rękę poprowadzić małe śledztwo i zebrać informacje na temat ostatnich miesięcy życia Mozarta. A informacji jest sporo, często sprzecznych. Jak więc oddzielić kłamstwo od prawdy? Tym bardziej, że ktoś wyraźnie nie chce, aby prawda wyszła na jaw.

Spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zauważył, że jestem kobietą i stąd brak mi rozumu. 

Najbardziej oszołomiła mnie kreacja Nannerl - jest ona tym bardziej uderzająca, że narracja została poprowadzona w pierwszej osobie, właśnie z perspektywy drugiego cudownego dziecka. Mam wrażenie, że autor idealnie odwzorował jej charakter, nie mówiąc już o wczuciu się w jej położenie w sytuacji po śmierci mistrza i odbiciu bohaterki w swojej wersji wydarzeń. Pomijając już kwestie charakteru Nannerl, autor świetnie poradził sobie z wczuciem się w kobiecą postać - choć mam wrażenie, że to trudne nie było ze względu na dość "męski" charakter bohaterki. Jej upór i spryt potrafią zadziwić. W ogóle motyw kobiety i jej postrzegania jest wyraźnie zaznaczony.

Mężczyźni niszczą kobiety. Nie doceniają naszych talentów. Ciemiężą nasze ciała i rujnują nasze zdrowie swoimi nocnymi umizgami i ciążami, w które nieustannie nas wpędzają. Ja uniknęłam tak nędznego losu. Dlatego mogłam poświęcić się karierze i odnosić sukcesy. Nigdy nie szukałam wsparcia mężczyzny, bo taka pomoc zawsze kosztuje, czasem nawet życie. Żaden mężczyzna nigdy też mnie przed niczym nie powstrzymał. 

Inną kwestią, która mnie zadziwiła, jest sam styl autora. Wielokrotnie sprawdzałam, czy autor na pewno jest mężczyzną, mając na uwadze samą Nannerl jako narratora, ale sam styl był mocno męski - konkretny i surowy, bardzo dosadny. Po prostu czuć męskie pióro, które sprawia, że książce bliżej do kryminału niż romansu. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego w niektórych miejscach pozycja ta klasyfikowana jest jako romans. Wątek miłosny jest tutaj tak nieważny i ukryty, że trudno go dostrzec - gdzieś tam jest, w tyle, niezbyt ważny. Na pierwszy plan wysuwa się intryga.

Nie znam się na szaradach. Jestem ślepa. Nie znoszę rzeczy, które utrudniają dostrzeżenie prawdy. 

No właśnie. Intryga. Wizji na temat śmierci artysty jest tak wiele, że trudno je zliczyć. W "Ostatniej arii Mozarta" autor przedstawia swój punkt widzenia, podparty dowodami, choć zaznacza, że jest to jedynie wariacja na ten temat - kilka faktów historycznych musiał zmienić, aby pasowało do fabuły. Niemniej, faktów i autentycznych postaci jest tutaj bardzo wiele. Jestem pełna podziwu, że Matt Rees potrafił ich tak zwinnie wpleść w swoją opowieść. Historia objawia się również w inny sposób - w magicznych opisach ówczesnego Wiednia. Uwielbiam, kiedy zwraca się uwagę na takie smaczne detale, jak chociażby architektura. Nie mówiąc oczywiście o muzyce - tutaj muzykę wręcz czuje się w słowach. Autor rozebrał kompozycje na nuty, aby ukazać geniusz Mozarta. Ale muzyka nie jest tutaj detalem, tylko głównym rytmem lektury.

Kobieta, która nie lęka się nocy ni śmierci, godna jest, by dostąpić wtajemniczenia. 

Jedynym słabym punktem jest prowadzenie akcji. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że stoi ona w miejscu, choć niby się porusza. To było jak drepczenie w miejscu na mrozie. Niby porusza się nogami, niby śnieg skrzypi pod butami, ale stoi się w miejscu i marznie. To był jedyny powód, dlaczego tak dużo czasu zajęło mi przeczytanie "Ostatniej arii Mozarta" - czytałam kilkadziesiąt stron, na których działo się dość sporo ciekawych rzeczy, ale niezbyt istotnych i które wolno rozkręcały akcję.

Moja droga, oślepłam jako trzylatka. Przez chwilę było mi ciężko. Potem zrozumiałam. Dość się napatrzyłam na ten straszny świat, abym już zawsze miała jego obraz przed oczami. Gdy nie rozprasza mnie wzrok, widzę życie takim, jakim jest naprawdę. 

Ogółem jednak książka jest godna polecenia. Swoją muzycznością zachwyci nie tylko miłośników Mozarta, a opisami Wiednia fascynatów historii - to bardzo dobra lektura, zdecydowanie różniąca się od innych na tle współczesnego rynku wydawniczego.

Lęk winien być strażnikiem duszy, który skłania ją do mądrości. 

Przeczytane: 5.11.2017
Ocena: 7/10


2 komentarze:

  1. Jestem bardzo ciekawa tej książki odkąd usłyszałam o niej pierwszy raz. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest magiczna i zachwyca od pierwszego spojrzenia na nią ;)

      Usuń

Copyright © Satukirja , Blogger