10/29/2018

10/29/2018

Jak kupić więcej za mniej? Zakupy książkoholika, czyli 10 tanich księgarni

Jak kupić więcej za mniej? Zakupy książkoholika, czyli 10 tanich księgarni
Mieliście kiedyś tak, że chcieliście kupić zaledwie kilka książek, a nagle okazało się, że koszt Waszych zakupów był ogromny? Spokojnie, ja też tak miałam. Kiedy kilka lat temu zaczynałam swoją przygodę z nałogowym czytaniem i chciałam mieć swoje własne egzemplarze, najczęściej udawałam się do znanej wszystkim sieci księgarnianej. Polowałam na okazję tylu 2+1 oraz rabaty, ale umówmy się - to nie było to. W lokalnej księgarni ceny były takie same - okładkowe. Dziś z takich miejsc korzystam sporadycznie, w nagłej potrzebie lub po prostu wtedy, kiedy się opłaca (czyli rzadko). Tak więc gdzie obecnie robię swoje książkowe zakupy?

Numer 1, czyli nieprzeczytane.pl 
Kocham tę księgarnię ze względu na wszystko - bardzo niskie ceny, częste rabaty, błyskawiczną obsługę i równie szybką dostawę. No i ten wybór... Rzadko kiedy czegoś nie ma. Do zamówień zawsze dołączane są zabawne zakładki, których co prawda nie używam, ale zawsze poprawiają mi humor. I uwielbiam ich za instagramowe konto - jedna z nielicznych księgarni, z którą załatwi się coś przez IG. Patrząc na liczbę bookstagramów, to świetne rozwiązanie.  

Numer 2, czyli Tak Czytam Katowice
Zaznaczę od razu - nie jestem z Katowic i nie przeprowadziłam się tam w ostatnim czasie, jednak regularnie bywam tam co dwa tygodnie przez mojego chłopaka. Pojawiamy się tam razem i rozkoszuję się możliwością oglądania książek, dotykania ich, a także zakupem. To jedyna tak tania księgarnia stacjonarna. Zaopatrzenie też jest świetne - znalazłam tam książki w super niskiej cenie, których szukałam rok temu dosłownie wszędzie i w końcu je nabyłam, ale za okładkowe ceny (tutaj za 3 książki zapłaciłabym tyle, co za 1). Obsługa też miła - sprzedawca maniakalnie czyścił mi książkę, bo była trochę brudna. Co w stacjonarnych punktach ważne, położenie też świetne, bo przy Dworcu Głównym oraz Galerii Katowickiej, od razu przy przystanku autobusowym. I uwaga - za zakupy dają kolejne rabaty na następne książki, jakby te nie były już tanie. 

Numer 3, czyli Aros
Zamiennie zamawiam książki z trzech księgarni i czasami zdarza się, że to ta księgarnia ma akurat niższe ceny na to konkretne zamówienie. Ceny konkurencyjne, szybka wysyłka i w zasadzie brak powodów do narzekania. Strona internetowa pod względem graficznym bardzo specyficzna, ale czytelna - dobre oferty zawsze znajdują się na pierwszej stronie. Na plus też wybór płyt, filmów, gier i innych rzeczy. 

Numer 4, czyli Tania Książka
Gdzie kupić najpiękniejsze zakładki? Właśnie tam. Książkowe gadżety w super cenach, a w dodatku po prostu czarujące. To właśnie trzecia z mojej trójcy zamiennych księgarni - coraz częściej się do niej przekonuję, moją sympatię także budzi instagramowe konto. Uwielbiam ich akcje promocyjne, nie mówiąc już o tych charytatywnych. 

Numer 5, czyli dadada.pl
To księgarnia, z której korzystałam bardzo często i chociaż obecnie trudno mi coś tam znaleźć w niższej cenie niż w innych księgarniach, to jednak z sentymentem wspominam, że to właśnie tutaj kupiłam "Cyrk nocy" za... 3 zł. Książkę, którą tak trudno dostać! I biografia zespołu Green Day, która nigdzie nie była dostępna... Ach! Na plus jest też tutaj błyskawiczny kontakt telefoniczny - w razie jakiś problemów od razu ktoś dzwoni i wyjaśnia sprawę, bardzo korzystnie dla klienta. I często pojawiają się książki w promocyjnej cenie do zamówień powyżej pewnej kwoty - warto!

Numer 6, czyli Allegro
Kiedy szukam książki, która jest już w zasadzie niedostępna, nie czekam i wchodzę na Allegro. Często okazuje się, że za książkę tam można zapłacić na przykład grosze, a wyszukiwanie perełek ułatwia fakt, że wiele antykwariatów oferuje sprzedaż przez tę stronę - nie tracę czasu na wchodzenie na strony każdego antykwariatu.

Numer 7, czyli Ministerstwo Książki
Mało znany, a lubiany przeze mnie sklep. Udało mi się znaleźć tam kiedyś trzy książki, których nie było zupełnie nigdzie. Cena o połowę niższa od okładkowej też działała na plus.

Numer 8, czyli dobre-ksiazki
Rzadko używam tej strony, głównie ze względu na niezbyt przyjazną wyszukiwarkę. Niemniej, zrobiłam tutaj kilka zakupów, płacąc za książki naprawdę niewiele. Mała podpowiedź: kiedy wybiera się książkę X na ceneo, a później przechodzi z tej strony na stronę księgarni, to cena jest odrobinę niższa.

Numer 9, czyli Wydawnictwo In Rock
Coś dla fanów biografii, czyli moje ulubione wydawnictwo muzyczne. Ceny naprawdę atrakcyjne, szczególnie w przypadku zakupu pakietu książek - bardzo się opłaca. Świetny kontakt z klientem, błyskawiczna wysyłka, a do każdej książki okładkowa zakładka. No i jak ich za to nie kochać?

Numer 10, czyli antykwariaty
Kiedy zaczęłam studia, miałam ogromny problem ze znalezieniem odpowiednich książek - tytuł i autorzy to jedno, a rok wydania to drugie. Z pomocą przyszły mi internetowe antykwariaty, w których znajdowałam nie tylko atrakcyjne cenowo pozycje naukowe, ale też lekkie lektury na wieczór. Często znajdowałam w ten sposób książki, które od dawna są już niedostępne. Nie mówiąc już o tym, że koneserzy pięknych wydań mogą popłynąć - kto nie lubi starych, rzadkich i pięknie zdobionych książek?

Oczywiście, to nie są wszystkie księgarnie, z których korzystam. Niemniej, to są te ulubione i te, z których zamawiam najczęściej. Ciągle powstają nowe, które w swoim czasie z pewnością przetestuję. A Wy skąd zamawiacie książki? A może wolicie kupować stacjonarnie?



10/27/2018

10/27/2018

Jessie Burton "Muza"

Jessie Burton "Muza"
W rzeczywistości sztuka rzadko nagina się do ludzkich pragnień. 

Przyznam się bez bicia - "Muzę" Jessie Burton chciałam przeczytać głównie ze względu na... okładkę. Moja okładkowa sroka wiedziała już, że będę musiała mieć w swojej biblioteczce tę książkę - niezależnie od tego, jakiej tematyki dotyczy powieść oraz czy może mi się spodobać. Ot, jeśli nie, będzie to przynajmniej piękna pod kątem wizualnym książka na mojej półce. 

Dlaczego jesteśmy tak bardzo uwięzieni w godzinach i minutach codzienności? Dlaczego nie potrafimy pójść dalej, żyć tym czego nie możemy dosięgnąć? 

Gdybym przeczytała sam opis, najprawdopodobniej nigdy nie zdecydowałabym się na przeczytanie tej pozycji. Główną bohaterką jest Odelle, która podejmuje pracę w londyńskiej galerii sztuki. Już przed pierwszym dniem pracy zaintrygowała ją Majorie Quick - jej przełożona. Jednak jej życie wywraca się do góry nogami nie tylko ze względu na elegancją kobietę - pewnego dnia w instytucie pojawia się obraz, o którym niektórzy pracownicy woleliby zapomnieć. Jaką tajemnicę skrywa to dzieło i jaki wpływ na losy bohaterów może mieć jej odkrycie? 

Prawda jest nieważna, bo prawdą staje się to, w co ludzie wierzą.  

Całkiem prawdopodobne, że wątek malarski nie byłby dla mnie wystarczający, aby sięgnąć po tę książkę, ale należy się temu ogromny plus. Sztuka wręcz wypływa ze stron. Niemniej, bardziej zaciekawił mnie wątek pisarski - wiadomo, każdy ma swoje osobiste preferencje. Połączenie tych dwóch dziedzin sprawiło, że książka jest i pięknie napisana, i niezwykle plastyczna. Jessie Burton maluje rzeczywistość słowem - być może nieskomplikowanym, ale na zachwycająco prostym. Jak więc taka książka mogłaby nie mieć pięknego wydania? W stu procentach na to zasłużyła. 

Żal, który nie znajduje ujścia, wciąż narasta i jeśli nic się z tym nie robi, któregoś dnia może dojść do wybuchu.

Historia przedstawiona jest z perspektywy różnych czasów oraz różnych bohaterów - w z tym, że jedynie perspektywa Odelle opisana jest w narracji pierwszoosobowej. Inne czasu, inni bohaterowie opisywani są z punktu widzenia trzecioosobowego narratora. Jedynym minusem jest to, że książka bardzo powoli się rozkręca - przez jakiś czas spodziewałam się, że zostanie odłożona na półkę wyłącznie jako ozdoba. Wprowadzenie jest za długie, dla mnie początek skończył się tak naprawdę już po połowie książki. 

Łatwiej jest sprzedać plotkę niż fakty. 

Niemniej, na końcu powieść trzyma tak mocno w napięciu, że emocje aż szaleją w czytelniku. Dawno żadna książka nie sprawiła, że kończyłam i zamykałam ją drżącymi rękami. Tak,ostatnie strony sprawiły, że drżałam. Być może dlatego, że historia wydaje się być niemal prawdziwa, a losy bohaterów wydają się być wątkami biograficznymi. Są perfekcyjnie wykreowany oraz opisani, zupełnie jakby żyli nie tylko na kartach powieści. I chociaż niby przez cały czas domyślasz się zakończenia, one okazuje się zupełnie inne, a przez całą lekturę brniesz z poczuciem niepokoju, które przerywane jest radościami bohaterów. 

Wdzięczność przybiera różne formy. 

To, że książkę skończyłam w środku nocy, mając gęsią skórkę i drżąc z nadmiaru emocji, powinno być największą rekomendacją. "Muza" jest po prostu cudowna pod każdym względem i nada się dla każdego - a już na pewno dla koneserów sztuki oraz miłośników dobrej literatury. 

W życiu nauczyłam się jednego: dzieło sztuki odnosi sukces tylko wówczas, gdy jego twórca - żeby sparafrazować Oliwię Schloss - ma wiarę, która powołuje je do istnienia. 


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 24.11.2016
Liczba stron: 480
Przeczytane: 27.09.2018
Ocena: 9/10

10/22/2018

10/22/2018

Tove Jansson "Wiadomość"

Tove Jansson "Wiadomość"
Dziś jest prawdziwa, zwyczajna szarość, anonimowy dzień bez czasu, dzień, który się nie liczy. 

To, że kocham Tove Jansson jest po prostu oczywistym faktem. Mama Muminków skradła moje serce, ale tak naprawdę moje uczucie przypieczętowała "Córka rzeźbiarza". Książka ta była dla mnie magiczna i wyjątkowa - mogę śmiało powiedzieć, że stanowi dla mnie niedościgniony wzór, którego nie mogę znaleźć w literaturze. Nic więc dziwnego, że wszystkie książki Tove porównuję do tej jednej, ukochanej. Jak było z "Wiadomością"? Dla mnie klasyfikuje się pomiędzy "Córką rzeźbiarza", a "Słonecznym miastem", które było ogromnym rozczarowaniem.

Najpierw nic się nie dzieje, a potem trzeba wybierać, to trudne. 

Tove nie zaskakuje stylem nikogo, kto zna już jej twórczość. To ten sam prosty styl, uroczy w swojej skromności. Autorka barwnie maluje minimalizmem. Nie mam pojęcia, jak ona to robi - z jednej strony trafia w sedno, oszczędzając słowa, a z drugiej strony czuję jej myśli wszystkimi zmysłami. Jak można zawrzeć tyle emocji w prostocie? Po prostu czuć sytuację każdego z opowiadań, które wchodzi w skład "Wiadomości".

Trzeba brać rzeczy takimi, jakie są. 

Pozycja ta stanowi świetny pomost między Muminkami, a literaturą dla dorosłych w wydaniu Tove. Jeśli ktoś kończy czytać książeczki o tych uroczych trollach, spokojnie może wybrać jako kolejną lekturę autorki właśnie "Wiadomość". Fani Muminków będą mieli niezłą zabawę w rozpoznawaniu w bohaterach opowiadań Muminków - ot, znane trolle w ludzkiej wersji. Tylko kto jest kim? Ten zabieg świetnie pokazał, jak niewiele różni się literatura dziecięca od literatury dla dorosłych.

Ale wiesz, jak to jest ze sławnymi mężczyznami, zapominają, kto w nich wierzył, gdy jeszcze byli nikim. 

"Wiadomość" rewelacyjnie obrazuje proces twórczego inspirowania się. Zawiera mnóstwo wątków autobiograficznych, dlatego nie nadaje się na początek przygody z autorką - zdecydowanie polecam sięgnąć po tę pozycję po przeczytaniu biografii Tove Jansson. Wówczas można czuć niedosyt oraz nie wszystko będzie się w pełni rozumieć. Pisarka opowiada głównie o swojej rodzinie i dla mnie jest to zbiór opowiadań o relacjach rodzinnych. Wspomnienia z dzieciństwa pokazują, jak duży wpływ na życie autorki oraz jej twórczość miały bliskie jej osoby.

Krytykuję je, bo są tak dobre, że mogłyby być jeszcze lepsze... 

Oczywiście, nie sposób wspomnieć o wydaniu. Gustowna, ale skromna okładka perfekcyjnie wpasowuje się w styl Tove Jansson i obrazuje jej twórczość. Ogromnie cenię wydawnictwo Marginesy za przepiękne, minimalistyczne wydanie, które na myśl zawsze przywodzi mi Finlandię - i to taką, jaką maluje przede mną ukochana Tove.

Vando, jak długo wolno być młodym? 

Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 11.02.2015
Liczba stron: 320
Przeczytane: 20.05.2018
Ocena: 7/10


10/15/2018

10/15/2018

Mei - Long Hopgood "Jak Eskimosi ogrzewają swoje dzieci? Rodzicielskie przygody z całego świata"

Mei - Long Hopgood "Jak Eskimosi ogrzewają swoje dzieci? Rodzicielskie przygody z całego świata"
Myślicie czasami, jak ludzie z drugiego krańca świata wychowują swoje dzieci? Jak ludzie na obrzeżach cywilizacji rozwiązują problemy, który my rozwiązujemy za pomocą narzędzi, dostępnych pod ręką przez rozwój cywilizacyjny? Jacy my bylibyśmy, gdyby przyszło nam urodzić się w zupełnie innej kulturze? No i... "Jak Eskimosi ogrzewają swoje dzieci?". 

Na tytułowe pytanie oraz wiele innych autorka odpowiedziała w swojej książce, wcześniej zdobywając fachową wiedzę od ekspertów oraz zbierając cenne wskazówki od rodziców z różnych stron świata. Bo chociaż świat jest różnorodny, rodzice często zmagają się z tymi samymi problemami podczas wychowywania swoich pociech.

Nie mam dzieci, ale po książkę sięgnęłam głównie z ciekawości poznawczej oraz swojego zainteresowania odmiennymi kulturami - tutaj można, a raczej trzeba podpiąć psychologię międzykulturową. Wiedząc już, że autorka konsultowała się z niejednym psychologiem oraz specjalistami z dziedzin pokrewnych, po prostu musiałam sięgnąć po tę pozycję. 

Mogę śmiało powiedzieć, że książka jest napisania w taki sposób, że zadowoli zarówno rodziców, jak i mniej lub bardziej zwyczajnego ciekawskiego. Wynika to z tego, że najpierw opisywana jest pewna sytuacja z punktu widzenia naszej i odmiennej kultury, a następnie wplecione są słowa innych rodziców oraz zdanie specjalistów. Stąd też autorka przekazuje praktyczną oraz teoretyczną wiedzę, a wiadomo - żeby wszystkie informacje miały zastosowanie, oba te czynniki muszą być uwzględnione. Na końcu prawie każdego rozdziału znajduje się podsumowanie lub zakończenie, którego forma dostosowana jest to tematyki zamykającego ustępu. 

Nie powiem, książka jest ciekawa, ale odrobinę rozczarowująca. Spodziewałam się większej liczby ciekawostek z różnych stron świata, a dostałam ich tak naprawdę garstkę, która została dokładnie opisana.

Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2016
Liczba stron: 260
Przeczytane: 14.08.2018
Ocena: 5/10


10/12/2018

10/12/2018

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilczyca"

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilczyca"
Po niezbyt udanej lekturze "Wilka" Katarzyny Bereniki Miszczyk przyszedł czas na drugi tom serii, czyli "Wilczycę". Posiadając już pewne informacje o bohaterach oraz stylu autorki, do książki podeszłam odrobinę niechętnie, ale wiedząc, czego mogę się spodziewać. 

Margo może w końcu odetchnąć - zaczęły się wakacje, nie musi wstawać na sobotnie treningi pływania, przestali interesować się nią nawet pracownicy Instytutu, którzy prowadzą eksperymenty na młodzieży, a podana przez nich wilcza szczepionka nie uaktywniła się. Niebawem jednak wraca szkoła, a w tym samym czasie w okolicy zaczyna dochodzić do brutalnych morderstw. Wszystko wskazuje na atak dzikiego zwierzęcia. Czy to któryś z wilczych przyjaciół dziewczyny?

Powiem szczerze, że jestem pozytywnie zaskoczona. Między "Wilkiem", a "Wilczycą" istnieje ogromny przeskok, jeśli chodzi o styl autorki. Od razu czuć chociażby odrobinę większe doświadczenie i większą dojrzałość. Przejawia się to przede wszystkim w języku i konstrukcji powieści. Wciąż jest przewidująco, ale na czytelnika czeka więcej niespodzianek. 

Bohaterowie też są zupełnie inni. Wciąż nie brakuje im młodzieńczej naiwności oraz wykazują się ponadprzeciętnym sprytem (lub też szczęściem), ale przez swoje wakacje błyskawicznie dojrzeli. Nie sposób tego nie docenić, bo to właśnie ich charaktery oraz sposoby wypowiadania się przyczyniły się do tego, że druga część jest zdecydowanie lepsza od pierwszej. 

Mogę śmiało powiedzie, że "Wilczyca" jest kojąco przeciętna. Akcja jest barwna, przez co czytelnik może się choć trochę ubawić podczas czytania, choć trudno nazwać to dobrą rozrywką. Ot, szybka lektura na jesienny wieczór.

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 22.08.2018 
Liczba stron: 416
Przeczytane: 02.09.2018
Ocena: 3/10



10/10/2018

10/10/2018

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilk"

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilk"
W Nowym Jorku zostawiłam wszystkich znajomych i całe dotychczasowe życie. Może nie było zbyt ciekawe, ale było moje. 

Kojarzycie te młodzieżowe książki fantasy, kiepsko napisane, ale pełne patosu? Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką z ogromną chęcią sięgałam po młodzieżówki z pogranicza fantastyki, ale oprócz ciekawej historii, często zwracałam uwagę na styl. Wiele tego typu książek jest po prostu okropnie napisana – i jakoś mnie to nie dziwi.

"Wilk" to powieść o zwyczajnej dziewczynie, której rodzice postanawiają przenieść się z Nowego Jorku do małego miasteczka. Od tego czasu Margo nawiedzają koszmary, ale większą zmorą jest dla niej bycie nową osobą w szkole, w której każdy zna każdego. Obawy tylko częściowo okazują się słuszne - szybko zaprzyjaźnia się z szaloną Ivette, a przystojny Peter zaprasza ją na randkę. Z czasem przekonuje się również do cichego i skrytego Maxa. Ale czy wszystkim może ufać? Pełnia księżyca być może postawi wszystko w innym świetle. 

Czy po tym opisie nie jest już wiadome, jak sprawa się zakończy? Przyznam, że dawno nie spotkałam się z tak przewidywalną książką - obawiam się, że nawet jako mała dziewczynka mniej więcej przepowiedziałabym zakończenie. Mniej więcej, ponieważ mały element zaskoczenia był - niewielki, ale zawsze. 

Do lektury podeszłam zgodnie z radą autorki w przedmowie, że jest to napisana przez piętnastolatkę książka młodzieżowa i tak należałoby ją traktować. Jest to jednak poprawione wydanie -  Katarzyna Miszczuk utemperowała charakter Margo, dorzuciła kilka opisów i nową postać. Niewiele, a jednak. Reszty postanowiła nie zmieniać, żeby książka nie przestała odzwierciedlać jej nastoletniej wersji. Doskonale to rozumiem. 

Niemniej, jestem szalenie ciekawa, jak wyglądała wersja bez poprawki. Teraz książka nie jest nawet przeciętna - i nie mówię tego jak typowa osoba dorosła. Wciąż lubię książki młodzieżowe i widzę ich ogromny potencjał, doceniając głównie dobre historie, a zwracając mniej uwagi na styl. Tym bardziej, jeśli autorzy nie są zbyt doświadczeni (tutaj jest to debiut) i mają niewiele lat. 

Styl jest bardzo prosty, co zdecydowanie jest plusem, ponieważ czyta się błyskawicznie. Czasami wręcz łopatologicznie prosty, co kontrastuje z niektórymi wyrażeniami. Ale ważniejsza jest fabuła. Niestety, jest ona tak schematyczna, że podczas czytania można byłoby przejść do połowy i nie byłoby problemu ze zorientowaniem się w sytuacji. Zmienia się to odrobinę pod koniec książki, co mnie ogromnie ucieszyło. 

Bohaterowie też nie są nadzwyczajni. Pomijając aspekty ich genetyki, jak można wywnioskować po tytule. Są nieskomplikowani, charaktery dość stereotypowe (w opozycji do tych, którzy w sposób przewidywalny łamią stereotypy), niemniej nie są irytujący, jak to bywa w wielu lekturach dla młodzieży.  

"Wilk" to lekka powieść, którą czyta się i zapomina. Nie wnosi nic do życia czytelnika i trudno powiedzieć, żeby mogła zagwarantować mu dobrą zabawę. Patrząc na obecny rynek wydawniczy ani trochę nie rozumiem, dlaczego książka została wznowiona - rozumiem zainteresowanie autorką w ogóle, ale na półce z młodzieżówkami znajdziemy przytłaczającą liczbę lepszych lektur.

Najważniejsze, że wiem, kim jesteś dla mnie...

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 22.08.2018 (2006)
Liczba stron: 320
Przeczytane: 31.08.2018
Ocena: 2/10


10/03/2018

10/03/2018

Karl Whitney "Dublin. Miasto nieodkryte"

Karl Whitney "Dublin. Miasto nieodkryte"
Od mojej podróży do Dublina minęło już prawie pięć miesięcy, a ja tysiące razy zdążyłam się stęsknić. Owszem, może miasto nie jest zapierające dech w piersiach, ale dla mnie zawsze będzie osobistym symbolem. To miejsce, które ma swój czar i niepowtarzalną atmosferę - nic dziwnego, że zakochałam się od razu. 

Podobnie jak natychmiast po zobaczeniu musiałam mieć książkę "Dublin. Miasto nieodkryte". Moją uwagę zwróciło przede wszystkim ostatnie słowo tytułu. Nieodkryte. Tak, to zdecydowanie coś dla mnie. Podczas wizyty w Dublinie kręciłam się po mniej lub bardziej turystycznych miejscach, ale, prawdę mówiąc, do najbardziej oklepanych miejsc raczej nie zajrzałam (pomijając te, które naprawdę chciałam odwiedzić). Zdecydowanie lubię schodzić ze szlaku i wybierać bardziej urokliwe miejsca, w których jest mniej turystów. 

Spodziewałam się więc po tej książce czegoś zaskakującego. Tym bardziej, że autor - Karl Whitney związany jest w Dublinem od zawsze. Wydawać by się mogło, że ktoś taki pokaże nam miejsca, które mało kto zna. Niestety - tak się tylko mogło wydawać. 

Owszem, książka zawiera kilka informacji, które mnie zaskoczyły, jednak nie było ich zbyt wiele. Tematyka też jest uboga, a niektóre rozdziały są niemalże o tym samym. Co więc mamy w tej pozycji? Ścieki, rzeki, James Joyce, przedmieścia, deweloperzy i opuszczone osiedla. Tak, to wszystko - jest naprawdę ubogo. 

Jak to możliwe, że na ponad dwustu stronach zmieszczono tak niewiele? Cóż, kiedy połowę miejsca zabierają liczne informacje o autorze, trudno upchnąć w książce niewiele więcej. W lekturze o mieście dowiedziałam się o przejażdżce rowerowej autora, przeprowadzkach, jego rodzinie, historii edukacji, jakimi autobusami jeździ, co wypił... Naprawdę? Kiepsko. 

Mam wrażenie, że nie poczułam w ogóle klimatu Dublina. Po przebrnięciu przez wstęp popadłam w melancholię ze względu na znajome nazwy miejsc, z którymi tak emocjonalnie się związałam. Gdyby nie to, zapewne w ogóle nie poczułabym nic podczas tej lektury. 

Jeśli ktoś planuje wycieczkę do Irlandii lub uwielbia książki o tym kraju, może spokojnie odpuścić sobie tę lekturę. Co prawda zaznaczyłam tam całkiem sporo miejsc, które planuję jeszcze odwiedzić, ale więcej można dowiedzieć się nawet z przewodnika. Założę się, że tam nawet te miejsca zostały lepiej przedstawione. 


Wydawnictwo: Magnum
Data wydania: 2014
Liczba stron: 216
Przeczytane: 12.09.2018
Ocena: 3/10

                                         

10/01/2018

10/01/2018

Podsumowanie września

Podsumowanie września
Ten miesiąc był naprawdę dziwny. Może dlatego, że działo się w nim wiele rzeczy, którym towarzyszyły bardzo skrajne emocje? Być może. Pierwsza połowa września zapowiadała bardzo udany miesiąc, ale ostatecznie przytrafiło mi się kilka mniej przyjemnych chwil, a nawet się pochorowałam. Niedobrze, bardzo. 

We wrześniu przeczytałam 6 książek i 1 czasopismo, co dało łącznie 2242 stron, czyli prawie 75 stron dziennie. Ciałkiem nieźle, pomimo choroby, choć na początku miesiąca czytałam dużo w naprawdę szybkim tempie. No nic, trudno. Ważne, że lektury były satysfakcjonujące. W pociągu połknęłam w całości "Wilczycę" Katarzyny Miszczuk, a niedługo potem i "Drugą szansę" tejże autorki. Rozczarowałam się książką "Dublin. Miasto nieodkryte", ale w kwietniu Dublin wynagrodził mi wszystkie złe pozycje na swój temat. Pozytywnym zaskoczeniem okazał się intrygująco brzmiący tytuł "Wybacz mi, Leonardzie". Dwie książki w tym miesiącu zaczęły się kiepsko, żeby później skraść moje serce - "Żona" i "Muza". Całość przyprawiona, jakby inaczej, najnowszym numerem "Traveler"

Na blogu pojawiły się zaledwie 3 posty, choć na początku września przygotowałam kilka recenzji i innych wpisów. Niemniej, opublikowałam zaledwie podsumowanie sierpniarecenzję "Żony" oraz recenzję "Wybacz mi, Leonardzie".

Z ciekawszych rzeczy - w tym miesiącu udało mi się wyrwać do Krakowa na "Titanic. The Exhibition". Nie powiem, coś miłe doświadczenie, ale osoby zainteresowane tematyką nie zaskoczą się w zasadzie niczym. Forma ciekawa, chociaż tych intrygujących elementów zdecydowanie było za mało. Teraz zastanawiam się, kiedy znów odwiedzę Kraków - może podczas Krakowskich Targów Książki? Wybiera się ktoś?



Copyright © Satukirja , Blogger