10/11/2019

10/11/2019

Jaś Kapela "Polskie mięso. Jak zostałem weganinem i przestałem się bać"

Jaś Kapela "Polskie mięso. Jak zostałem weganinem i przestałem się bać"
Mój gust literacki zdecydowanie mnie nie zaskakuje, ale półka z ulubionymi książkami już tak. Kiedy przyglądam się swoim ukochanym tytułom, jestem zdumiona ich różnorodnością. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czy na tej półce znajdują się choćby dwa podobne dzieła. Nic nie wskazywało, że dołączy do nich "Polskie mięso" Jasia Kapeli. 

Gdybym wykazywała zainteresowanie przeróżnymi skandalami, na pewno bardzo dobrze znałabym nazwisko autora. Gdybym przykładała uwagę do wszelakich kreacji medialnych, wiedziałabym o Jasiu Kapeli więcej. Gdybym kierowała się stereotypami, nigdy nie przeczytałabym tak wartościowej książki. Nie da się ukryć, że "Polskie mięso. Jak zostałem weganinem i przestałem się bać" jest pozycją ważną i wartościową. Jeśli ktoś ma obiekcje, powinien odsunąć od siebie na moment przywiązanie do swojej diety oraz emocje,  jakie wywołuje w nim wizerunek autora. 

Tytuł sugeruje, że jest to pozycja o drodze do porzucenia mięsnych posiłków. Nic bardziej mylnego. Owszem, pisarz dzieli się poradami i pokazuje, że większość produktów pochodzenia zwierzęcego obecnie można bardzo łatwo zamienić tymi pochodzenia roślinnego. Podrzuca także wskazówki dla początkujących wegan, którzy za sugestią pisarza trafią prosto do odpowiednich źródeł i gotowych przepisów. To jednak nie wszystko. 

Droga autora to weganizmu to jedno, a książka pokazuje coś znacznie ważniejszego - prawdę o produkcji żywności. Wzmianka o strachu w tytule nie jest tylko ozdobnym dodatkiem. Często mówi się, że weganie rezygnują z mięsa, ponieważ nie chcą krzywdzić zwierząt, natomiast całkowicie zapomina się o lęku. Owszem, produkcja żywności często pozostaje dla nas tajemnicą i nie roztrząsamy się nad każdym spożywanym produktem, jednak to właśnie mięso budzi najwięcej niepewności. 

Jaś Kapela na dwa sposoby przedstawił mięsną gałąź przemysłu. Po pierwsze - powołał się na sprawdzone i rzetelne źródła, cytując badania, raporty, słowa fundacji i znających się na rzeczy osób. Po drugie - zbadał rynek od wewnątrz, zatrudniając się incognito w odpowiednich miejscach, a także docierając do osób pracujących w branży. To właśnie dało rzeczywisty obraz przemysłu - w oczach przedsiębiorców konsument jest chodzącym banknotem i nie jest traktowany ani odrobinę lepiej od zwierząt w ubojniach. Kłamstwa sprawiają, że ludzie ze smakiem jedzą podobno zdrowe, ekologiczne produkty ze zwierząt, które rzekomo żyją na niebiańskiej farmie. 

Niemniej, największą wartością jest stanowisko autora. Chociaż sam jest weganinem, nie nakazuje nikomu wyboru diety. Książka nie ma na celu głośnego nawoływania do weganizmu poprzez wpajanie czytelnikowi, że jego gust kulinarny przyczynia się do cierpienia zwierząt. Nie, nie, nic z tych rzeczy. To tylko (i aż!) zbiór cytatów z badań oraz obraz przemysłu mięsnego. Co czytelnik z tym zrobi, to już jego sprawa. 

Na okładce znajdziemy informację, że książkę poleca się weganom i pożeraczom mięsa. Podpisuję się pod tymi słowami, ponieważ zawsze warto wiedzieć więcej. Weganie przy tej książce mogą się odrobinę nudzić, bowiem nie znajdą tutaj nic, czego by nie wiedzieli. Jednak wielbiciele schabowego o niektórych rzeczach dopiero dowiedzą się z lektury - to dobrze, bo świadomość jest bardzo ważna. Jeśli ktoś nie zmieni diety pod wpływem tej wiedzy, to będzie wiedział, co znajduje się na jego talerzu i jak tam trafiło. Może świadomość sprawi, że mniej żywności będzie lądowało w koszu. 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Data wydania: 30.09.2018
Liczba stron: 320
Przeczytane: 07.04.2019
Ocena: 9/10

10/09/2019

10/09/2019

Witold Szabłowski "Jak nakarmić dyktatora"

Witold Szabłowski "Jak nakarmić dyktatora"
Moje zrozumienie niechęci wobec historii jest bardzo powierzchowne, o czym zdałam sobie sprawę przy okazji ostatniej lektury - najnowszej książki Witolda Szabłowskiego. Wydawało mi się, że rozumiem ludzi, którzy nie przepadają za historią, chociaż sama ją uwielbiam. Moja wyrozumiałość okazała się pobieżna, wynikająca z ogólnej życzliwości. 

Prawda jest taka, że historia jest zbyt potężnym i ogólnym zagadnieniem, żeby jej nie lubić. Każdy może znaleźć w niej coś dla siebie. Historia to życie codzienne, muzyka, kino, teatr, maszyny, rozwój cywilizacji, miasta, architektura, moda, ludzie, technologia, podróże, literatura, medycyna, przyroda... Historia to wszystko. Kwestia znalezienia odpowiedniej tematyki. Witold Szabłowski uzmysłowił mi to za pomocą książki "Jak nakarmić dyktatora". Historia to też kuchnia i, wbrew pozorom, kuchnia może wpłynąć na wszelakie decyzje mniej lub bardziej ważnych osobistości. 

Mówi się, że od żołądka do serca. Od żołądka także do mózgu - i nie mówię tu tylko o dostarczaniu odpowiednich składników odżywczych. Jedzenie poprawia nam humor. Pewne smaki przywołują miłe lub złe wspomnienia, a posiłki mogą nas zachwycić. Ogólnie kuchnia wpływa na nasz stan emocjonalny, a to jest ściśle związane z procesem decyzyjnym. Pojawia się więc pytanie, co jedli dyktatorzy przed podejmowaniem ważnych decyzji? 

Na to pytanie odpowiada autor "Jak nakarmić dyktatora". Witold Szabłowski dotarł do żyjących kucharzy kilku dyktatorów, żeby dowiedzieć się co nieco o życiu tyranów - tym razem od kuchni. W roli satrapów pojawiają się: Saddam Kusajn, Pol Pot, Fidel Castro, Idi Amin i Enver Hodża. Ich rządy pokazane są z perspektywy osób, które przygotowywały im posiłki nie tylko za czasów ich największej sławy. 

Kucharze dyktatorów w rozmowie z autorem mogli obalić przeróżne mity na temat diety swoich pracodawców. Spożywanie ludzkiego mięsa - przede wszystkim mięsa zabitych wrogów? To nonsens. Uchylają rąbka tajemnicy o specjalnych i ukochanych posiłkach tyranów, a nawet sprzedają magiczne triki lub całe przepisy na swoje popisowe dania. Ze słów gastronomów możemy dowiedzieć się, jakimi ludźmi byli tytułowi dyktatorzy - bo przecież nie rządzili całymi dobami, ale z pewnością przez całe doby byli ludźmi, jakichkolwiek rozkazów by nie wydali. 

Książka jest ciekawa nie tylko ze względu na historię, ale też kulturę i opowieści o różnych krajach. Witold Szabłowski ujął mnie swoimi reportażami o Turcji, malując mi w głowie obraz tego państwa. Tym razem także zabrał mnie w odległą i niezwykłą podróż do różnych zakątków świata. 

Jeśli kogoś nie interesuje historia i/lub kultura, to lektura może się okazać dla niego atrakcyjna ze względu na kuchnię. Uwierzcie mi - zapachy przypraw aż biją ze stron książki, a para z garnków niemalże przecieka przez okładkę. Czasami pomiędzy smakowitymi opisami pojawiają się zdjęcia, a one dodają pikanterii całemu menu - i nie zakłóca tego nawet brak kolorów fotografii. Czarno - białe migawki przedstawiają nie tylko słynne dania,  ale także kucharzy lub restauracje. 

Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić Wam "Jak nakarmić dyktatora". Jeśli lubicie historię, podróże, obce kultury, to książka na pewno przypadnie Wam do gustu. Z kolei lekkość słów Witolda Szabłowskiego sprawi, że lektura będzie szybka i przyjemna.

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 18.09.2019
Liczba stron: 320
Przeczytane: 02.10.2019
Ocena: 7/10
Copyright © Satukirja , Blogger