3/31/2019

3/31/2019

Teresa Grzywocz „Opowieści pokładowe. Prawdziwe życie na wysokościach”

Teresa Grzywocz „Opowieści pokładowe. Prawdziwe życie na wysokościach”
Mogę się założyć, że większość z Was ma w głowie idealny obrazek stewardesy. Perfekcyjny makijaż. Schludny mundur. Wysokie obcasy. Ciasno spięte włosy, bez żadnego zbłąkanego luźnego kosmyka. Szeroki uśmiech. Pogodny ton głosu. Mało kto pomyśli o niewyspaniu, zniszczonych paznokciach, babcinych pantoflach, ciężkiej pracy. A jednak – praca stewardesy to nie bajka o podniebnej księżniczce. 

Teresa Grzywocz to polska stewardesa, która poznała ten zawód na własnej skórze. Latała przeróżnymi samolotami, a na koncie ma doświadczenie w pracy nawet u największych linii lotniczych świata. Swój fach przedstawia w książce już po raz drugi, choć dla mnie to pierwsze spotkanie z autorką. 

„Opowieści pokładowe” pokazują prawdziwe życie na wysokościach. Teresa Grzywocz zaprasza nas na pokład w celu przedstawienia swojej pracy. Nie skupia się na tym, kto i jak lata – celebryci, gwiazdy muzyki i kina, milionerzy, szejkowie, politycy, przeciętni Kowalscy. Nie, tym razem goście nie są aż tak istotni, choć często są ważnym punktem zaczepienia. To opowieść o pracy pod niebem, a nie o zabawnych historyjkach ze znanymi ludźmi. Ale wiadomo – ludzie, a klienci to już przede wszystkim, wpływają na sposób wykonywania pracy. 

 W książce podoba mi się najbardziej to, że autorka nikomu nie odradza, ani też nikogo nie zmusza do wybrania takiej ścieżki zawodowej. Po prostu ją przedstawia, a robi to w sposób tak ciekawy, że może zainteresować każdego.  Ta pozycja to nie tylko lektura dla przyszłych stewardes, ale ciekawa opowieść do osób, które choć w minimalnym stopniu interesują się lataniem lub choć raz wybrały samolot jako swój środek transportu. 

Teresa Grzywocz nie skupia się na samych plusach swojej pracy i łamie stereotypy. Prawda, tylko prawa. To mi imponuje. Wszystkie za i przeciw. Wszystkie wady, wszystkie zalety. Zabawne anegdoty, mrożące krew w żyłach historie i samotny los podniebnych pracowników, a do tego zabawne quizy oraz jakże wymowne listy  – tutaj mamy wszystko. Przede wszystkim czytamy o rzeczach praktycznych, nie tylko teoretycznych. Przecież wszyscy wiemy, co w pracy teoretycznie mamy robić, a co praktycznie robimy. Jak sądzicie, co może robić stewardesa? Mały spojler – wszystko. 

Książkę czyta się bardzo szybko, kiedy już się do niej porządnie zabierzemy – mi wystarczył tak naprawdę lot z Katowic do Dublina, czyli niecałe 3 godziny. Książka sprawdziła się idealnie w podróży. Zmieniła też mój punkt widzenia na obsługę w samolotach. Teraz zupełnie inaczej postrzegam stewardesy, dlatego też książkę będę polecać klientom biura podróży, w którym pracuję. Im więcej świadomych pasażerów, tym lepiej! 

Wydawnictwo: Zona Zero
Data wydania: 27.06.2018
Liczba stron: 325
Przeczytane: 05.02.2019
Ocena: 9/10


3/23/2019

3/23/2019

dr Hardwick, Prof. K. McCoy "Najnudniejsza książka świata"

dr Hardwick, Prof. K. McCoy "Najnudniejsza książka świata"
Wiecie, dlaczego niektórych rzeczy nie powinniśmy przenosić do naszej kultury? Owszem, warto o pewnych rzeczach mówić, jednak z wyjaśnieniem. Jeśli chcemy jednak coś przetłumaczyć, powinniśmy nie tylko sztywno przełożyć tekst na nasz język, ale też oddać sens oryginału. A jeśli sens leży głęboko w kulturze i tłumacz może po prostu o tym nie wiedzieć? Wtedy warto sięgnąć po poradę eksperta. 

Kiedy w zapowiedziach wydawniczych zobaczyłam "Najnudniejszą książkę świata" z uroczą i jakże zaspaną owieczką na okładce, chciałam ją przytulić i położyć się z nią w łóżku, żeby mnie uśpiła. Miała to być wyciszająca lektura na dobranoc. Miała. Tylko miała. W praktyce, jak zwykle, wyszło zupełnie inaczej.

Dlaczego? Moim zdaniem głównie dlatego, że książka nie miała zaadaptowanych norm do kultury polskiej. Przede wszystkim mam na myśli kwestie językowe. To, co działa na anglojęzycznych ludzi nie będzie działać na polskojęzyczną grupę i basta. Dlatego też większa część książki nie miała zupełnie żadnego sensu.

Kolejną rzeczą są zadania w formie graficznej, które akurat mnie rozbudziły. Zakładam, że miałam przy nich zasnąć, ale przyniosły skutek odwrotny od zamierzonego. Liczenie czegoś lub szukanie odmiennego elementu tylko mnie pobudzało i wyzwalało niezliczone pokłady irytacji... Jeśli ktoś "czytał" tę książkę, to niech da mi znać, czy znalazł rozwiązanie chociaż jednego z tych ćwiczeń.

Żeby było śmiesznie - czasami lektura okazała się... ciekawa. Podobno doktor Hardwick i profesor McCoy wybrali teksty, które miały mieć nużące działanie. Chyba mam bardzo dziwny gust, skoro niektóre z nich mnie zainteresowały.

Zastanawia mnie też jedno - autorzy. Informacje o nich są dość szczątkowe, szczególnie o jednym z nich. Jak na ogromnych ekspertów, spodziewałam się wzmianki na licznych witrynach naukowych oraz dużej liczby artykułów. Coś tam niby znalazłam, ale nie mam pewności, czy to na pewno to. Po licznych oszustwach w świecie naukowym, coraz ostrożniej podchodzę do tego typu spraw.

Zastanawiam się, po co w ogóle powstała ta książka. Lub też inaczej - po co została wydana w Polsce, skoro nie poświęcono choć kilku minut na zaadaptowanie ich do polskich warunków? Mnie ona nie uśpiła, tylko zwyczajnie zirytowała.

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Data wydania: 17.10.2018
Liczba stron: 296
Przeczytane: 15.11.2019
Ocena: 2/10


3/21/2019

3/21/2019

Kajsa Kinsella "Nordicana. Za co kochamy Skandynawię"

Kajsa Kinsella "Nordicana. Za co kochamy Skandynawię"
"Norcidana. Za co kochamy Skandynawię" była jedną z tych książek, które po prostu musiałam przeczytać. To wydanie... Ilustracje mnie zachwyciły. Tak, to było to. Głos rozsądku zastukał, kiedy przyjrzałam się dokładniej tej książce w księgarni. Całkiem szczerze - nie było to dokładne przejrzenie. Wystarczyło otworzyć na pierwszej lepszej stronie, żeby wiedzieć, że książka nie jest warta wydawaniu na nią pieniędzy, a już na pewno nie tyle, ile sugeruje cena okładkowa. 

"Moda na Skandynawię trwa w najlepsze", możemy przeczytać na okładce. Tak, dlatego zbierzmy wszystko, co modne i północne w jedną książkę. Marketing pełną gębą. Tandetna moda, bazująca na innej kulturze, a mająca z nią niewiele wspólnego. To jak kupienie sobie "góralskiej" chusty i chodzenie w niej na co dzień w swoim naturalnym, nie-góralskim środowisku (oczywiście, uznając się za góralkę po tych dwóch dniach spędzonych na południu). Tak właśnie się czułam, czytając tę książkę. Jak idiotka, która dała się złapać komuś, kto dzięki modzie na odmienną kulturę próbuje zarobić i nie widzi, że ową kulturę niszczy. 

Jak Wam się wydaje, co powinna wiedzieć autorka takiej książki? Według mnie, zasadniczą rzeczą jest wiedza o krajach skandynawskich. Tak, to fundamentalne - które kraje należą do Skandynawii. A jakiej wiedzy autorka nie miała? Właśnie takiej. Upchnęła wszystko, co może choć odrobinę kojarzyć się z północą pod Skandynawię. 

Wiecie dlaczego? Wyjaśnienie jest proste. Kraje nordyckie nic nikomu nie mówią. Przez modę ludzie kojarzą już nazwę "Skandynawia", ładując do jednego wora wszystko, co leży na północy. Przykre, prawda? To jak mówienie, że Rosja leży wyłącznie w Europie. Niewiedza jest jednym, ale taka marketingowa premedytacja jest żenująca. Niestety, nie jest to jedyny taki przypadek mi znany. Jak część z Was wie, pracuję w biurze podróży, a co za tym idzie, często jeżdżę na szkolenia z prezentacji nowej oferty. Ot, wychodzi nowy katalog, trzeba jechać. Jestem więc na prezentacji jednego z największych organizatorów turystycznych w Polsce. Uwielbiam ich, ale jedno mnie drażni - zawsze ładują do Skandynawii kraje, które nie są Skandynawią. Kiedy zapytałam o to osobę odpowiedzialną za ten dział, usłyszałam bolesną prawdę - "tak, wiemy, wiemy, ale inaczej tego nie sprzedamy". Co tam, promujmy totalną bzdurę i szerzmy niewiedzę. Ważne, żeby zarobić. 

Ładne wydanie nie ukoi moich nerwów. Książka wygląda przepięknie, ale nie mam ochoty jej nawet wertować. To nigdy nie powinno powstać - a przynajmniej nie pod szyldem Skandynawii. Literatura powinna czegoś uczyć, a nie szerzyć nieprawdę. Pod chwytliwą nazwą mogło kryć się sensowne wyjaśnienie, a tutaj są brednie. Tyle w temacie.

Wydawnictwo: Buchmann
Data wydania: 09.11.2016
Liczba stron: 192
Przeczytane: 09.01.2019
Ocena: 1/10


3/13/2019

3/13/2019

Alex Michaelides "Pacjentka"

Alex Michaelides "Pacjentka"
To dziwne, jak szybko można przystosować się do osobliwego nowego świata zakładu psychiatrycznego. Czujesz się coraz bardziej komfortowo w obliczu obłędu - i to nie tylko cudzego, ale i swojego. Wierzę, że wszyscy jesteśmy wariatami, tylko w różny sposób. 

Wielcy artyści zawsze wzbudzają emocje. Są kochani i nienawidzeni - nierzadko z ogromną siłą. Ich życie prywatne intryguje, często budzi zazdrość, ale to ich śmierć niesie największe poruszenie. Tragiczne, niespodziewane zakończenie życia pojawia się na pierwszych stronach gazet, ale kiedy w grę wchodzi jeszcze namiętność, miłość, tajemnica i morderstwo, śmierć zaczyna stawać się legendą.

Miałem zbyt ograniczone słownictwo, wyrazy były zbyt luźno powiązane, by dało się je ująć. 

Taka sława spłynęła na Alicię Berenson. Piękna kobieta, uzdolniona malarka, żona znanego fotografa strzela swojemu ukochanemu prosto w twarz, a następnie milczy. Nie odpowiada na pytania, nie współpracuje z policją i terapeutami, nie nawiązuje kontaktu z najbliższymi. Milczy. Po prostu milczy. Jedyną formą komunikacji ze światem jest autoportret, który namalowała tuż po tym zdarzeniu. Już nic więcej nie wychodzi spod jej pędzla, a kobieta zostaje otumaniona lekami i zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Jednak pewnego dnia w szpitalu pojawia się ktoś, kto zrobi wszystko, aby Alicia przemówiła. Theo wcale nie myślał o pracy w The Grove. Zależało mu jedynie na pracy z kobietą i skłonieniu jej do mówienia, a teraz sięga po odpowiedzi wszędzie, gdzie tylko się da. Skoro główne źródło nie chce się podzielić informacjami, zaczyna szukać poza szpitalem, narażając swoją posadę, lecz zbliżając się do rozwiązania zagadki.

Nie chciałem umierać. Nie teraz, kiedy jeszcze nie przeżyłem życia.

Powiem szczerze - miałam obiekcje, czy chcę przeczytać tę książkę. Thriller to zdecydowanie nie mój gatunek i zazwyczaj podchodzę do niego jak do jeża. Mam alergię na dodawanie do wszystkiego, co tylko się da, miana "psychologiczny", bo z punktu widzenia studentki psychologii, mało widzę w tych rzeczach owej psychologii. Z drugiej strony uwielbiam książki z rolą psychologa w tle lub te osadzone w szpitalach psychiatrycznych. Zazwyczaj jednak takie pozycje wzbudzają we mnie irytację z powodu braku wiedzy autora - co jak co, ale autor nie musi być psychologiem, żeby jakieś pojęcie mieć. W końcu zawsze może skonsultować się z odpowiednim specjalistą, nie musi nawet szukać odpowiedzi na swoją rękę. 

Podobnie jak terapia, muzyka opiera się na relacji całkowicie uzależnionej od nauczyciela. 

Tutaj ten brak wiedzy dał się mocno we znaki. Przez pierwsze rozdziały dostawałam ataku furii i gotowa byłam podrzeć książkę na maluteńkie kawałki. Zaczęłam zaznaczać najbardziej rażące fragmenty, które stanowiły idiotyczne stereotypy o psychologach, psychiatrach i psychoterapeutach. Niektóre fragmenty były przytaczaniem pseudonauki - jakby autor przeczytał pierwszy lepszy artykuł "psychologiczny" i stał się ekspertem. Szkoda tylko, że nie sięgnął do bardziej sprawdzonych źródeł i nie dowiedział się, jak naprawdę wygląda praca takiego specjalisty i na to może on sobie pozwolić. Przez coś takiego ludzie właśnie podbudowują swoją złą opinię o ekspertach z tej dziedziny i uciekają od pomocy, a w świecie krąży jeszcze więcej stereotypów i błędnych przekonań.

Wybór ukochanej osoby przypomina wybór terapeuty. Musimy siebie zapytać, czy ten ktoś będzie z nami szczery, wysłucha krytyki, przyzna się do popełnienia błędu i nie będzie obiecywał niemożliwego.

Na tym jednak kończę swoje zarzuty. Może gdybym nie była na tym punkcie wyczulona, moja ocena byłaby po stokroć wyższa, bo przy książce bawiłam się rewelacyjnie. Dawno nie dałam się tak wciągnąć w żadną historię, a pomagało temu rozdzielenie na części psychoterapeuty i fragmenty pamiętnika malarki. Klimat był... elektryzujący. Po prostu przyssałam się do tej opowieści i dałam się jej pochłonąć. Bohaterowie wzbudzali różne emocje - w zależności od tego, z kim rozmawiał Theo. Alicia miała skrajne opinie w otoczeniu. Jedni darzyli ją miłością, inni nienawiścią, a pikanterii dodawało jej milczenie.

Uważam, że człowiek staje się psychoterapeutą w czasie szkolenia. Bez względu na intencję. 

Bez wątpienia pomocy był styl. To on sprawił, że tak ciężki temat został przedstawiony jasno i przejrzyście, lecz nie infantylnie. Dzięki temu czytelnik skupia się na wydarzeniach, śledzi z uwagą dalsze losy bohaterów, daje się ponieść klimatowi powieści, a nie musi przedzierać się przez gąszcze trudnych słów i skomplikowanie skonstruowanych zdań. Po prostu siada się i czyta, czyta, czyta.

Gdy nadasz czemuś nazwę, przestajesz dostrzegać całość tej rzeczy albo jej znaczenie. Skupiasz się na słowie, a to tylko drobna część, naprawdę, zaledwie czubek góry lodowej. 

Głód narasta w miarę czytania, a ciekawość rośnie wraz z każdą stroną. Autor prowadzi nas za rękę okrężną drogą, choć pozwala zrozumieć wszystko bardzo dokładnie. W końcu możemy się domyślić zakończenia, wszystkie wskazówki mówią jasno, jakie będzie zakończenie... I nagle bach. Dostajemy coś zupełnie innego, a z tego "zupełnie innego" wyrasta coś jeszcze dziwniejszego, przez co ostatecznie nagle zostajemy w polu, pozbawieni pomocnej dłoni naszego przewodnika i musimy zmierzyć się z dziwnym uczuciem zaskoczenia zupełnie sami. Dzieje się to tak niespodziewanie, że głęboki oddech zdziwienia bierzemy dopiero po zamknięciu książki.

Na początku myślałam, że zwariowałam. Łatwiej mi było tak myśleć, niż wierzyć, że to prawda. Ale ja nie zwariowałam. Nie jestem szalona. 

"Pacjentkę" zdecydowanie polecam. Wzbudziła we mnie sporo skrajnych emocji, ale ostateczny bilans wychodzi bardzo na plus. Plastyczność tej powieści sprawia, że dostaję dreszczy, kiedy pomyślę o jej ekranizacji - podczas czytania wręcz widziało się przed oczami opisywanie wrażenia.

Łapanie znikających płatków śniegu przypomina trochę chwytanie szczęścia. W miejsce posiadania natychmiast pojawia się pustka. 

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 13.03.2019
Liczba stron: 402
Przeczytane: 09.03.2019
Ocena: 7/10


3/09/2019

3/09/2019

Podsumowanie lutego + zdjęcia z Irlandii

Podsumowanie lutego + zdjęcia z Irlandii
Lubię luty za to, że jest krótki. Najzwyczajniej w świecie. Przeleci i tyle. Nie trzeba długo czekać na koniec miesiąca, wszystko dzieje się zdecydowanie szybciej. Jest tylko jeden problem - jest zdecydowanie mniej czasu na cokolwiek, w tym na czytanie. Sesja także mocno skraca czas, przez co coś takiego jak "czas wolny" w ogóle nie istnieje. Ja w tym najszybszym okresie w roku postanowiłam na urlop, co jeszcze bardziej podkręciło tempo. A co tam, w samym środku sesji przerwa też się przyda! Ale czy udało mi się cokolwiek przeczytać?

Owszem, jestem nawet nawet zadowolona. Patrząc na lutowe okoliczności, śmiem twierdzić że przeczytałam całkiem sporo, bo aż (tylko) 4 książki, które łącznie dały około 1181 stron. Przed wyjazdem obiecałam sobie, że przeczytam cokolwiek o Irlandii i udało mi się skończyć intrygującą, bardzo niepozorną książkę "Irlandia albo frytki z octem" Marcina Szulca. Podczas lotu dokończyłam "Opowieści pokładowe" Teresy Grzywocz, a podczas urlopu "Wielki ogarniacz życia we 2". Droga powrotna minęła mi na lekturze "Na głodzie. Moja historia walki z nałogiem", ale to była zdecydowanie najsłabsza pozycja lutego. 

Jak tam Wasze lutowe osiągnięcia? Proporcjonalnie do długości miesiąca czy wręcz przeciwnie? Dajcie znać, a ja zostawiam Was już z kilkoma zdjęciami z wyprawy do Irlandii. 






























































Copyright © Satukirja , Blogger