12/31/2018

12/31/2018

Podsumowanie października, listopada i grudnia

Podsumowanie października, listopada i grudnia
Lepiej późno niż wcale! Tylko tak mogę skomentować trzy podsumowania w jednym miesiącu. Październik przeleciał mi tak szybko, że podliczyłam czytelniczy wynik w połowie listopada. Jednak nim się obejrzałam, był już grudzień. Jako że nie lubię pomijać podsumowań, zdecydowałam się zrobić trzy podsumowania w jednym. Czas jednak znów zrobił mi psikusa i z podsumowaniem przychodzę dopiero teraz. Dlaczego? Głównie dlatego, że po dwóch - trzech miesiącach walki mój laptop jest w końcu sprawny. 

W październiku przeczytałam zaledwie 2 książki i 1 czasopismo. Chyba. Tak mi się wydaje. Prawdopodobnie. Wszystko na to wskazuje. Niestety, październik tak leciał, że nawet nie miałam czasu zapisać książek, które przeczytałam - nie mówiąc już o moim niezawodnym sposobie robienia zdjęć okładek. Tak więc na stosik przeczytanych książek wskoczyły dwie pozycje - "Fizyka smutku" oraz "Wyścig śmierci", a dodatkowo nowe wydanie "Travelera". Wyszło około 966 stron

Kiepsko, bardzo kiepsko. Ale w listopadzie już to sobie odbiłam. Na listopadowe konto wleciało 10 książek oraz 1 czasopismo. Wśród listopadowych tytułów znalazły się: "Hotel Finna", "Kobieta, którą pokochał marszałek""Kefir w Kairze", "Najnudniejsza książka świata", "Eve", "Nie ma mowy", "Sekretnik Szeptuchy", "Hotel Varsowie. Klątwa lutnisty", "Christiane F. Życie mimo wszystko", "Miasto Niebiańskiego ognia".  Stan przeczytanych stron: 3726.

Grudzień znów przeleciał mi przez palce i przeczytałam zaledwie 3 książki, ale za to jakie - "Lalkarz z Krakowa", "Kot Bob i ja" oraz "Dziesięć tysięcy żyć". Łącznie dało to 1090 stron.

A jak wypadły Wasze ostatnie miesiące 2018 roku?


10/29/2018

10/29/2018

Jak kupić więcej za mniej? Zakupy książkoholika, czyli 10 tanich księgarni

Jak kupić więcej za mniej? Zakupy książkoholika, czyli 10 tanich księgarni
Mieliście kiedyś tak, że chcieliście kupić zaledwie kilka książek, a nagle okazało się, że koszt Waszych zakupów był ogromny? Spokojnie, ja też tak miałam. Kiedy kilka lat temu zaczynałam swoją przygodę z nałogowym czytaniem i chciałam mieć swoje własne egzemplarze, najczęściej udawałam się do znanej wszystkim sieci księgarnianej. Polowałam na okazję tylu 2+1 oraz rabaty, ale umówmy się - to nie było to. W lokalnej księgarni ceny były takie same - okładkowe. Dziś z takich miejsc korzystam sporadycznie, w nagłej potrzebie lub po prostu wtedy, kiedy się opłaca (czyli rzadko). Tak więc gdzie obecnie robię swoje książkowe zakupy?

Numer 1, czyli nieprzeczytane.pl 
Kocham tę księgarnię ze względu na wszystko - bardzo niskie ceny, częste rabaty, błyskawiczną obsługę i równie szybką dostawę. No i ten wybór... Rzadko kiedy czegoś nie ma. Do zamówień zawsze dołączane są zabawne zakładki, których co prawda nie używam, ale zawsze poprawiają mi humor. I uwielbiam ich za instagramowe konto - jedna z nielicznych księgarni, z którą załatwi się coś przez IG. Patrząc na liczbę bookstagramów, to świetne rozwiązanie.  

Numer 2, czyli Tak Czytam Katowice
Zaznaczę od razu - nie jestem z Katowic i nie przeprowadziłam się tam w ostatnim czasie, jednak regularnie bywam tam co dwa tygodnie przez mojego chłopaka. Pojawiamy się tam razem i rozkoszuję się możliwością oglądania książek, dotykania ich, a także zakupem. To jedyna tak tania księgarnia stacjonarna. Zaopatrzenie też jest świetne - znalazłam tam książki w super niskiej cenie, których szukałam rok temu dosłownie wszędzie i w końcu je nabyłam, ale za okładkowe ceny (tutaj za 3 książki zapłaciłabym tyle, co za 1). Obsługa też miła - sprzedawca maniakalnie czyścił mi książkę, bo była trochę brudna. Co w stacjonarnych punktach ważne, położenie też świetne, bo przy Dworcu Głównym oraz Galerii Katowickiej, od razu przy przystanku autobusowym. I uwaga - za zakupy dają kolejne rabaty na następne książki, jakby te nie były już tanie. 

Numer 3, czyli Aros
Zamiennie zamawiam książki z trzech księgarni i czasami zdarza się, że to ta księgarnia ma akurat niższe ceny na to konkretne zamówienie. Ceny konkurencyjne, szybka wysyłka i w zasadzie brak powodów do narzekania. Strona internetowa pod względem graficznym bardzo specyficzna, ale czytelna - dobre oferty zawsze znajdują się na pierwszej stronie. Na plus też wybór płyt, filmów, gier i innych rzeczy. 

Numer 4, czyli Tania Książka
Gdzie kupić najpiękniejsze zakładki? Właśnie tam. Książkowe gadżety w super cenach, a w dodatku po prostu czarujące. To właśnie trzecia z mojej trójcy zamiennych księgarni - coraz częściej się do niej przekonuję, moją sympatię także budzi instagramowe konto. Uwielbiam ich akcje promocyjne, nie mówiąc już o tych charytatywnych. 

Numer 5, czyli dadada.pl
To księgarnia, z której korzystałam bardzo często i chociaż obecnie trudno mi coś tam znaleźć w niższej cenie niż w innych księgarniach, to jednak z sentymentem wspominam, że to właśnie tutaj kupiłam "Cyrk nocy" za... 3 zł. Książkę, którą tak trudno dostać! I biografia zespołu Green Day, która nigdzie nie była dostępna... Ach! Na plus jest też tutaj błyskawiczny kontakt telefoniczny - w razie jakiś problemów od razu ktoś dzwoni i wyjaśnia sprawę, bardzo korzystnie dla klienta. I często pojawiają się książki w promocyjnej cenie do zamówień powyżej pewnej kwoty - warto!

Numer 6, czyli Allegro
Kiedy szukam książki, która jest już w zasadzie niedostępna, nie czekam i wchodzę na Allegro. Często okazuje się, że za książkę tam można zapłacić na przykład grosze, a wyszukiwanie perełek ułatwia fakt, że wiele antykwariatów oferuje sprzedaż przez tę stronę - nie tracę czasu na wchodzenie na strony każdego antykwariatu.

Numer 7, czyli Ministerstwo Książki
Mało znany, a lubiany przeze mnie sklep. Udało mi się znaleźć tam kiedyś trzy książki, których nie było zupełnie nigdzie. Cena o połowę niższa od okładkowej też działała na plus.

Numer 8, czyli dobre-ksiazki
Rzadko używam tej strony, głównie ze względu na niezbyt przyjazną wyszukiwarkę. Niemniej, zrobiłam tutaj kilka zakupów, płacąc za książki naprawdę niewiele. Mała podpowiedź: kiedy wybiera się książkę X na ceneo, a później przechodzi z tej strony na stronę księgarni, to cena jest odrobinę niższa.

Numer 9, czyli Wydawnictwo In Rock
Coś dla fanów biografii, czyli moje ulubione wydawnictwo muzyczne. Ceny naprawdę atrakcyjne, szczególnie w przypadku zakupu pakietu książek - bardzo się opłaca. Świetny kontakt z klientem, błyskawiczna wysyłka, a do każdej książki okładkowa zakładka. No i jak ich za to nie kochać?

Numer 10, czyli antykwariaty
Kiedy zaczęłam studia, miałam ogromny problem ze znalezieniem odpowiednich książek - tytuł i autorzy to jedno, a rok wydania to drugie. Z pomocą przyszły mi internetowe antykwariaty, w których znajdowałam nie tylko atrakcyjne cenowo pozycje naukowe, ale też lekkie lektury na wieczór. Często znajdowałam w ten sposób książki, które od dawna są już niedostępne. Nie mówiąc już o tym, że koneserzy pięknych wydań mogą popłynąć - kto nie lubi starych, rzadkich i pięknie zdobionych książek?

Oczywiście, to nie są wszystkie księgarnie, z których korzystam. Niemniej, to są te ulubione i te, z których zamawiam najczęściej. Ciągle powstają nowe, które w swoim czasie z pewnością przetestuję. A Wy skąd zamawiacie książki? A może wolicie kupować stacjonarnie?



10/27/2018

10/27/2018

Jessie Burton "Muza"

Jessie Burton "Muza"
W rzeczywistości sztuka rzadko nagina się do ludzkich pragnień. 

Przyznam się bez bicia - "Muzę" Jessie Burton chciałam przeczytać głównie ze względu na... okładkę. Moja okładkowa sroka wiedziała już, że będę musiała mieć w swojej biblioteczce tę książkę - niezależnie od tego, jakiej tematyki dotyczy powieść oraz czy może mi się spodobać. Ot, jeśli nie, będzie to przynajmniej piękna pod kątem wizualnym książka na mojej półce. 

Dlaczego jesteśmy tak bardzo uwięzieni w godzinach i minutach codzienności? Dlaczego nie potrafimy pójść dalej, żyć tym czego nie możemy dosięgnąć? 

Gdybym przeczytała sam opis, najprawdopodobniej nigdy nie zdecydowałabym się na przeczytanie tej pozycji. Główną bohaterką jest Odelle, która podejmuje pracę w londyńskiej galerii sztuki. Już przed pierwszym dniem pracy zaintrygowała ją Majorie Quick - jej przełożona. Jednak jej życie wywraca się do góry nogami nie tylko ze względu na elegancją kobietę - pewnego dnia w instytucie pojawia się obraz, o którym niektórzy pracownicy woleliby zapomnieć. Jaką tajemnicę skrywa to dzieło i jaki wpływ na losy bohaterów może mieć jej odkrycie? 

Prawda jest nieważna, bo prawdą staje się to, w co ludzie wierzą.  

Całkiem prawdopodobne, że wątek malarski nie byłby dla mnie wystarczający, aby sięgnąć po tę książkę, ale należy się temu ogromny plus. Sztuka wręcz wypływa ze stron. Niemniej, bardziej zaciekawił mnie wątek pisarski - wiadomo, każdy ma swoje osobiste preferencje. Połączenie tych dwóch dziedzin sprawiło, że książka jest i pięknie napisana, i niezwykle plastyczna. Jessie Burton maluje rzeczywistość słowem - być może nieskomplikowanym, ale na zachwycająco prostym. Jak więc taka książka mogłaby nie mieć pięknego wydania? W stu procentach na to zasłużyła. 

Żal, który nie znajduje ujścia, wciąż narasta i jeśli nic się z tym nie robi, któregoś dnia może dojść do wybuchu.

Historia przedstawiona jest z perspektywy różnych czasów oraz różnych bohaterów - w z tym, że jedynie perspektywa Odelle opisana jest w narracji pierwszoosobowej. Inne czasu, inni bohaterowie opisywani są z punktu widzenia trzecioosobowego narratora. Jedynym minusem jest to, że książka bardzo powoli się rozkręca - przez jakiś czas spodziewałam się, że zostanie odłożona na półkę wyłącznie jako ozdoba. Wprowadzenie jest za długie, dla mnie początek skończył się tak naprawdę już po połowie książki. 

Łatwiej jest sprzedać plotkę niż fakty. 

Niemniej, na końcu powieść trzyma tak mocno w napięciu, że emocje aż szaleją w czytelniku. Dawno żadna książka nie sprawiła, że kończyłam i zamykałam ją drżącymi rękami. Tak,ostatnie strony sprawiły, że drżałam. Być może dlatego, że historia wydaje się być niemal prawdziwa, a losy bohaterów wydają się być wątkami biograficznymi. Są perfekcyjnie wykreowany oraz opisani, zupełnie jakby żyli nie tylko na kartach powieści. I chociaż niby przez cały czas domyślasz się zakończenia, one okazuje się zupełnie inne, a przez całą lekturę brniesz z poczuciem niepokoju, które przerywane jest radościami bohaterów. 

Wdzięczność przybiera różne formy. 

To, że książkę skończyłam w środku nocy, mając gęsią skórkę i drżąc z nadmiaru emocji, powinno być największą rekomendacją. "Muza" jest po prostu cudowna pod każdym względem i nada się dla każdego - a już na pewno dla koneserów sztuki oraz miłośników dobrej literatury. 

W życiu nauczyłam się jednego: dzieło sztuki odnosi sukces tylko wówczas, gdy jego twórca - żeby sparafrazować Oliwię Schloss - ma wiarę, która powołuje je do istnienia. 


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 24.11.2016
Liczba stron: 480
Przeczytane: 27.09.2018
Ocena: 9/10

10/22/2018

10/22/2018

Tove Jansson "Wiadomość"

Tove Jansson "Wiadomość"
Dziś jest prawdziwa, zwyczajna szarość, anonimowy dzień bez czasu, dzień, który się nie liczy. 

To, że kocham Tove Jansson jest po prostu oczywistym faktem. Mama Muminków skradła moje serce, ale tak naprawdę moje uczucie przypieczętowała "Córka rzeźbiarza". Książka ta była dla mnie magiczna i wyjątkowa - mogę śmiało powiedzieć, że stanowi dla mnie niedościgniony wzór, którego nie mogę znaleźć w literaturze. Nic więc dziwnego, że wszystkie książki Tove porównuję do tej jednej, ukochanej. Jak było z "Wiadomością"? Dla mnie klasyfikuje się pomiędzy "Córką rzeźbiarza", a "Słonecznym miastem", które było ogromnym rozczarowaniem.

Najpierw nic się nie dzieje, a potem trzeba wybierać, to trudne. 

Tove nie zaskakuje stylem nikogo, kto zna już jej twórczość. To ten sam prosty styl, uroczy w swojej skromności. Autorka barwnie maluje minimalizmem. Nie mam pojęcia, jak ona to robi - z jednej strony trafia w sedno, oszczędzając słowa, a z drugiej strony czuję jej myśli wszystkimi zmysłami. Jak można zawrzeć tyle emocji w prostocie? Po prostu czuć sytuację każdego z opowiadań, które wchodzi w skład "Wiadomości".

Trzeba brać rzeczy takimi, jakie są. 

Pozycja ta stanowi świetny pomost między Muminkami, a literaturą dla dorosłych w wydaniu Tove. Jeśli ktoś kończy czytać książeczki o tych uroczych trollach, spokojnie może wybrać jako kolejną lekturę autorki właśnie "Wiadomość". Fani Muminków będą mieli niezłą zabawę w rozpoznawaniu w bohaterach opowiadań Muminków - ot, znane trolle w ludzkiej wersji. Tylko kto jest kim? Ten zabieg świetnie pokazał, jak niewiele różni się literatura dziecięca od literatury dla dorosłych.

Ale wiesz, jak to jest ze sławnymi mężczyznami, zapominają, kto w nich wierzył, gdy jeszcze byli nikim. 

"Wiadomość" rewelacyjnie obrazuje proces twórczego inspirowania się. Zawiera mnóstwo wątków autobiograficznych, dlatego nie nadaje się na początek przygody z autorką - zdecydowanie polecam sięgnąć po tę pozycję po przeczytaniu biografii Tove Jansson. Wówczas można czuć niedosyt oraz nie wszystko będzie się w pełni rozumieć. Pisarka opowiada głównie o swojej rodzinie i dla mnie jest to zbiór opowiadań o relacjach rodzinnych. Wspomnienia z dzieciństwa pokazują, jak duży wpływ na życie autorki oraz jej twórczość miały bliskie jej osoby.

Krytykuję je, bo są tak dobre, że mogłyby być jeszcze lepsze... 

Oczywiście, nie sposób wspomnieć o wydaniu. Gustowna, ale skromna okładka perfekcyjnie wpasowuje się w styl Tove Jansson i obrazuje jej twórczość. Ogromnie cenię wydawnictwo Marginesy za przepiękne, minimalistyczne wydanie, które na myśl zawsze przywodzi mi Finlandię - i to taką, jaką maluje przede mną ukochana Tove.

Vando, jak długo wolno być młodym? 

Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 11.02.2015
Liczba stron: 320
Przeczytane: 20.05.2018
Ocena: 7/10


10/15/2018

10/15/2018

Mei - Long Hopgood "Jak Eskimosi ogrzewają swoje dzieci? Rodzicielskie przygody z całego świata"

Mei - Long Hopgood "Jak Eskimosi ogrzewają swoje dzieci? Rodzicielskie przygody z całego świata"
Myślicie czasami, jak ludzie z drugiego krańca świata wychowują swoje dzieci? Jak ludzie na obrzeżach cywilizacji rozwiązują problemy, który my rozwiązujemy za pomocą narzędzi, dostępnych pod ręką przez rozwój cywilizacyjny? Jacy my bylibyśmy, gdyby przyszło nam urodzić się w zupełnie innej kulturze? No i... "Jak Eskimosi ogrzewają swoje dzieci?". 

Na tytułowe pytanie oraz wiele innych autorka odpowiedziała w swojej książce, wcześniej zdobywając fachową wiedzę od ekspertów oraz zbierając cenne wskazówki od rodziców z różnych stron świata. Bo chociaż świat jest różnorodny, rodzice często zmagają się z tymi samymi problemami podczas wychowywania swoich pociech.

Nie mam dzieci, ale po książkę sięgnęłam głównie z ciekawości poznawczej oraz swojego zainteresowania odmiennymi kulturami - tutaj można, a raczej trzeba podpiąć psychologię międzykulturową. Wiedząc już, że autorka konsultowała się z niejednym psychologiem oraz specjalistami z dziedzin pokrewnych, po prostu musiałam sięgnąć po tę pozycję. 

Mogę śmiało powiedzieć, że książka jest napisania w taki sposób, że zadowoli zarówno rodziców, jak i mniej lub bardziej zwyczajnego ciekawskiego. Wynika to z tego, że najpierw opisywana jest pewna sytuacja z punktu widzenia naszej i odmiennej kultury, a następnie wplecione są słowa innych rodziców oraz zdanie specjalistów. Stąd też autorka przekazuje praktyczną oraz teoretyczną wiedzę, a wiadomo - żeby wszystkie informacje miały zastosowanie, oba te czynniki muszą być uwzględnione. Na końcu prawie każdego rozdziału znajduje się podsumowanie lub zakończenie, którego forma dostosowana jest to tematyki zamykającego ustępu. 

Nie powiem, książka jest ciekawa, ale odrobinę rozczarowująca. Spodziewałam się większej liczby ciekawostek z różnych stron świata, a dostałam ich tak naprawdę garstkę, która została dokładnie opisana.

Wydawnictwo: Mamania
Data wydania: 2016
Liczba stron: 260
Przeczytane: 14.08.2018
Ocena: 5/10


10/12/2018

10/12/2018

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilczyca"

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilczyca"
Po niezbyt udanej lekturze "Wilka" Katarzyny Bereniki Miszczyk przyszedł czas na drugi tom serii, czyli "Wilczycę". Posiadając już pewne informacje o bohaterach oraz stylu autorki, do książki podeszłam odrobinę niechętnie, ale wiedząc, czego mogę się spodziewać. 

Margo może w końcu odetchnąć - zaczęły się wakacje, nie musi wstawać na sobotnie treningi pływania, przestali interesować się nią nawet pracownicy Instytutu, którzy prowadzą eksperymenty na młodzieży, a podana przez nich wilcza szczepionka nie uaktywniła się. Niebawem jednak wraca szkoła, a w tym samym czasie w okolicy zaczyna dochodzić do brutalnych morderstw. Wszystko wskazuje na atak dzikiego zwierzęcia. Czy to któryś z wilczych przyjaciół dziewczyny?

Powiem szczerze, że jestem pozytywnie zaskoczona. Między "Wilkiem", a "Wilczycą" istnieje ogromny przeskok, jeśli chodzi o styl autorki. Od razu czuć chociażby odrobinę większe doświadczenie i większą dojrzałość. Przejawia się to przede wszystkim w języku i konstrukcji powieści. Wciąż jest przewidująco, ale na czytelnika czeka więcej niespodzianek. 

Bohaterowie też są zupełnie inni. Wciąż nie brakuje im młodzieńczej naiwności oraz wykazują się ponadprzeciętnym sprytem (lub też szczęściem), ale przez swoje wakacje błyskawicznie dojrzeli. Nie sposób tego nie docenić, bo to właśnie ich charaktery oraz sposoby wypowiadania się przyczyniły się do tego, że druga część jest zdecydowanie lepsza od pierwszej. 

Mogę śmiało powiedzie, że "Wilczyca" jest kojąco przeciętna. Akcja jest barwna, przez co czytelnik może się choć trochę ubawić podczas czytania, choć trudno nazwać to dobrą rozrywką. Ot, szybka lektura na jesienny wieczór.

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 22.08.2018 
Liczba stron: 416
Przeczytane: 02.09.2018
Ocena: 3/10



10/10/2018

10/10/2018

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilk"

Katarzyna Berenika Miszczuk "Wilk"
W Nowym Jorku zostawiłam wszystkich znajomych i całe dotychczasowe życie. Może nie było zbyt ciekawe, ale było moje. 

Kojarzycie te młodzieżowe książki fantasy, kiepsko napisane, ale pełne patosu? Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką z ogromną chęcią sięgałam po młodzieżówki z pogranicza fantastyki, ale oprócz ciekawej historii, często zwracałam uwagę na styl. Wiele tego typu książek jest po prostu okropnie napisana – i jakoś mnie to nie dziwi.

"Wilk" to powieść o zwyczajnej dziewczynie, której rodzice postanawiają przenieść się z Nowego Jorku do małego miasteczka. Od tego czasu Margo nawiedzają koszmary, ale większą zmorą jest dla niej bycie nową osobą w szkole, w której każdy zna każdego. Obawy tylko częściowo okazują się słuszne - szybko zaprzyjaźnia się z szaloną Ivette, a przystojny Peter zaprasza ją na randkę. Z czasem przekonuje się również do cichego i skrytego Maxa. Ale czy wszystkim może ufać? Pełnia księżyca być może postawi wszystko w innym świetle. 

Czy po tym opisie nie jest już wiadome, jak sprawa się zakończy? Przyznam, że dawno nie spotkałam się z tak przewidywalną książką - obawiam się, że nawet jako mała dziewczynka mniej więcej przepowiedziałabym zakończenie. Mniej więcej, ponieważ mały element zaskoczenia był - niewielki, ale zawsze. 

Do lektury podeszłam zgodnie z radą autorki w przedmowie, że jest to napisana przez piętnastolatkę książka młodzieżowa i tak należałoby ją traktować. Jest to jednak poprawione wydanie -  Katarzyna Miszczuk utemperowała charakter Margo, dorzuciła kilka opisów i nową postać. Niewiele, a jednak. Reszty postanowiła nie zmieniać, żeby książka nie przestała odzwierciedlać jej nastoletniej wersji. Doskonale to rozumiem. 

Niemniej, jestem szalenie ciekawa, jak wyglądała wersja bez poprawki. Teraz książka nie jest nawet przeciętna - i nie mówię tego jak typowa osoba dorosła. Wciąż lubię książki młodzieżowe i widzę ich ogromny potencjał, doceniając głównie dobre historie, a zwracając mniej uwagi na styl. Tym bardziej, jeśli autorzy nie są zbyt doświadczeni (tutaj jest to debiut) i mają niewiele lat. 

Styl jest bardzo prosty, co zdecydowanie jest plusem, ponieważ czyta się błyskawicznie. Czasami wręcz łopatologicznie prosty, co kontrastuje z niektórymi wyrażeniami. Ale ważniejsza jest fabuła. Niestety, jest ona tak schematyczna, że podczas czytania można byłoby przejść do połowy i nie byłoby problemu ze zorientowaniem się w sytuacji. Zmienia się to odrobinę pod koniec książki, co mnie ogromnie ucieszyło. 

Bohaterowie też nie są nadzwyczajni. Pomijając aspekty ich genetyki, jak można wywnioskować po tytule. Są nieskomplikowani, charaktery dość stereotypowe (w opozycji do tych, którzy w sposób przewidywalny łamią stereotypy), niemniej nie są irytujący, jak to bywa w wielu lekturach dla młodzieży.  

"Wilk" to lekka powieść, którą czyta się i zapomina. Nie wnosi nic do życia czytelnika i trudno powiedzieć, żeby mogła zagwarantować mu dobrą zabawę. Patrząc na obecny rynek wydawniczy ani trochę nie rozumiem, dlaczego książka została wznowiona - rozumiem zainteresowanie autorką w ogóle, ale na półce z młodzieżówkami znajdziemy przytłaczającą liczbę lepszych lektur.

Najważniejsze, że wiem, kim jesteś dla mnie...

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 22.08.2018 (2006)
Liczba stron: 320
Przeczytane: 31.08.2018
Ocena: 2/10


10/03/2018

10/03/2018

Karl Whitney "Dublin. Miasto nieodkryte"

Karl Whitney "Dublin. Miasto nieodkryte"
Od mojej podróży do Dublina minęło już prawie pięć miesięcy, a ja tysiące razy zdążyłam się stęsknić. Owszem, może miasto nie jest zapierające dech w piersiach, ale dla mnie zawsze będzie osobistym symbolem. To miejsce, które ma swój czar i niepowtarzalną atmosferę - nic dziwnego, że zakochałam się od razu. 

Podobnie jak natychmiast po zobaczeniu musiałam mieć książkę "Dublin. Miasto nieodkryte". Moją uwagę zwróciło przede wszystkim ostatnie słowo tytułu. Nieodkryte. Tak, to zdecydowanie coś dla mnie. Podczas wizyty w Dublinie kręciłam się po mniej lub bardziej turystycznych miejscach, ale, prawdę mówiąc, do najbardziej oklepanych miejsc raczej nie zajrzałam (pomijając te, które naprawdę chciałam odwiedzić). Zdecydowanie lubię schodzić ze szlaku i wybierać bardziej urokliwe miejsca, w których jest mniej turystów. 

Spodziewałam się więc po tej książce czegoś zaskakującego. Tym bardziej, że autor - Karl Whitney związany jest w Dublinem od zawsze. Wydawać by się mogło, że ktoś taki pokaże nam miejsca, które mało kto zna. Niestety - tak się tylko mogło wydawać. 

Owszem, książka zawiera kilka informacji, które mnie zaskoczyły, jednak nie było ich zbyt wiele. Tematyka też jest uboga, a niektóre rozdziały są niemalże o tym samym. Co więc mamy w tej pozycji? Ścieki, rzeki, James Joyce, przedmieścia, deweloperzy i opuszczone osiedla. Tak, to wszystko - jest naprawdę ubogo. 

Jak to możliwe, że na ponad dwustu stronach zmieszczono tak niewiele? Cóż, kiedy połowę miejsca zabierają liczne informacje o autorze, trudno upchnąć w książce niewiele więcej. W lekturze o mieście dowiedziałam się o przejażdżce rowerowej autora, przeprowadzkach, jego rodzinie, historii edukacji, jakimi autobusami jeździ, co wypił... Naprawdę? Kiepsko. 

Mam wrażenie, że nie poczułam w ogóle klimatu Dublina. Po przebrnięciu przez wstęp popadłam w melancholię ze względu na znajome nazwy miejsc, z którymi tak emocjonalnie się związałam. Gdyby nie to, zapewne w ogóle nie poczułabym nic podczas tej lektury. 

Jeśli ktoś planuje wycieczkę do Irlandii lub uwielbia książki o tym kraju, może spokojnie odpuścić sobie tę lekturę. Co prawda zaznaczyłam tam całkiem sporo miejsc, które planuję jeszcze odwiedzić, ale więcej można dowiedzieć się nawet z przewodnika. Założę się, że tam nawet te miejsca zostały lepiej przedstawione. 


Wydawnictwo: Magnum
Data wydania: 2014
Liczba stron: 216
Przeczytane: 12.09.2018
Ocena: 3/10

                                         

10/01/2018

10/01/2018

Podsumowanie września

Podsumowanie września
Ten miesiąc był naprawdę dziwny. Może dlatego, że działo się w nim wiele rzeczy, którym towarzyszyły bardzo skrajne emocje? Być może. Pierwsza połowa września zapowiadała bardzo udany miesiąc, ale ostatecznie przytrafiło mi się kilka mniej przyjemnych chwil, a nawet się pochorowałam. Niedobrze, bardzo. 

We wrześniu przeczytałam 6 książek i 1 czasopismo, co dało łącznie 2242 stron, czyli prawie 75 stron dziennie. Ciałkiem nieźle, pomimo choroby, choć na początku miesiąca czytałam dużo w naprawdę szybkim tempie. No nic, trudno. Ważne, że lektury były satysfakcjonujące. W pociągu połknęłam w całości "Wilczycę" Katarzyny Miszczuk, a niedługo potem i "Drugą szansę" tejże autorki. Rozczarowałam się książką "Dublin. Miasto nieodkryte", ale w kwietniu Dublin wynagrodził mi wszystkie złe pozycje na swój temat. Pozytywnym zaskoczeniem okazał się intrygująco brzmiący tytuł "Wybacz mi, Leonardzie". Dwie książki w tym miesiącu zaczęły się kiepsko, żeby później skraść moje serce - "Żona" i "Muza". Całość przyprawiona, jakby inaczej, najnowszym numerem "Traveler"

Na blogu pojawiły się zaledwie 3 posty, choć na początku września przygotowałam kilka recenzji i innych wpisów. Niemniej, opublikowałam zaledwie podsumowanie sierpniarecenzję "Żony" oraz recenzję "Wybacz mi, Leonardzie".

Z ciekawszych rzeczy - w tym miesiącu udało mi się wyrwać do Krakowa na "Titanic. The Exhibition". Nie powiem, coś miłe doświadczenie, ale osoby zainteresowane tematyką nie zaskoczą się w zasadzie niczym. Forma ciekawa, chociaż tych intrygujących elementów zdecydowanie było za mało. Teraz zastanawiam się, kiedy znów odwiedzę Kraków - może podczas Krakowskich Targów Książki? Wybiera się ktoś?



9/12/2018

9/12/2018

Matthew Quick "Wybacz mi, Leonardzie"

Matthew Quick "Wybacz mi, Leonardzie"
- A skąd pan wie, że wygrywa?
- Ponieważ wciąż walczę. 

Doskonale pamiętam swój czas powolnego wkraczania w dorosłość, który u mnie przebiegał spokojnie... z pozoru. To, co działo się w mojej głowie, ciężko nazwać spokojem. Była to gonitwa myśli, a mną targały różne, często sprzeczne ze sobą emocje. Jednocześnie wiedziałam, czego chcę, ale obawiałam się, że nigdy nie uda mi się tego dostać lub osiągnąć - dlatego też na przyszłość patrzyłam pod kątem porażki. To nie było ani trochę złe, ponieważ zmusiło mnie do długich rozmyślań i doszłam do przydatnych refleksji. Nie sądziłam, że po latach uda mi się wrócić do tego stanu poprzez książę, ale "Wybacz mi, Leonardzie" idealnie przeniosło mnie w czasie.

Dlaczego ludzie lubią słyszeć tylko takie pytania, na które odpowiedzieli wcześniej milion razy a nie cierpią, kiedy zbija się ich z tropu?

Leonard Peacock właśnie obchodzi swoje osiemnaste urodziny, choć nikt o nich nie pamięta. Urodziny oznaczają prezenty, a skoro tego dnia on ich nie dostaje - dostają je inny, właśnie od niego. Jeden z prezentów jest od niego dla niego - to nazistowski pistolet jego dziadka. Przejście z dzieciństwa w dorosłość to perfekcyjny moment na rozprawienie się z ludźmi, którzy go nie rozumieją lub nie rozumieją reguł świata w ogóle. A jak lepiej rozwiązać ten problem, jak nie przy użyciu symbolicznej broni?

Obecność pięknej kobiety czyni każdą sytuację znośniejszą. 

Do książki podchodziłam odrobinę jak pies do jeża, bojąc się pozycji, o której słyszałam tyle dobrego. Zawsze boję się, że opinie te mogą być nieszczere, a tytuł po prostu przereklamowany. Najbardziej obawiałam się autora, ale do odważnych świat należy i proszę bardzo - to jedna z moich najlepszych lektur w tym roku. A to dlaczego?

Inność to cecha pozytywna. Ale inność jest również trudna. 

Przede wszystkim Leonard. Dawno nie spotkałam się z bohaterem, który odzwierciedlałby tak bardzo mój sposób myślenia i podobne mi stany emocjonalne, szczególnie te z przeszłości. Główny bohater ma w sobie oprócz melancholii, szczyptę zadziorności, co nie pozwala sklasyfikować go jako zwyczajnego bohatera (czytaj: mięczaka) romantycznego. Jednocześnie nie określiłabym go mianem zbuntowanego, choć takie określenia słyszałam już pod jego kątem - ale co to, to nie. Jest po prostu zadziorny, pewny siebie, wie czego chce i jest świadomy swoich uczuć. Ot, dojrzałość emocjonalna nastolatka.

Mam taką teorię, że z wiekiem tracimy zdolność do bycia szczęśliwym. 

Moją sympatię zyskał poprzez szczerość i transparentność oraz wynikający z tego sposób wypowiedzi, co rzutowało na ogólny ton książki. Styl autora jest lekki, a książka choć skierowana jest głównie dla młodszej publiki, nie porusza błahych tematów. Być może nawet dotyka tematyki poważniejszej niż zwyczajowo zabierają się za takową dorośli - a myślicie, że dlaczego tak wielu nastolatków jest nierozumianych? W ich głowach nie kłębią się głupoty, ale ważne myśli, których zabierani dorośli nie mają czasu zrozumieć. Autor nie poświęca wszystkich stron nastolatkom, bowiem ich problemy często wynikają przez dorosłych oraz z obawy przed dorosłością.

Dlaczego miałbyś być do mnie podobny? Powinieneś być podobny do siebie. 

Ogromnym plusem jest dla mnie sama struktura książki. Uwielbiam liczne przypisy - często zabawne, ironiczne i bardzo obszerne. Oprócz tekstu przewijają się także listy z przyszłości - dzięki temu możemy przypuszczać, jak zakończy się powieść i czytelnik maksymalnie koncentruje się na myśleniu o tym, co aktualnie dzieje się w książce. Kompozycja świetnie bazuje na motywie pistoletu, a liczne nawiązania do filmów mogą wywołać szeroki uśmiech na twarzach koneserów kinematografii.

Miej ufność w przyszłość. 

Książkę o przepięknej okładce oraz intrygującym tytule mogę polecić wszystkim. "Wybacz mi, Leonardzie" to pozycja przede wszystkim dla starszej młodzieży, ale zabieganym dorosłym przydałaby się ta lektura na przypomnienie, kim byli, a kim obecnie się stali.

Włącz wielki snop światła. 
Nawet jeśli nikt nie patrzy. 

Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 08.10.2014
Liczba stron: 408
Przeczytane: 06.09.2018
Ocena: 9/10


9/10/2018

9/10/2018

Meg Wolitzer "Żona"

Meg Wolitzer "Żona"
Każdy potrzebuje żony, nawet ż o n a potrzebuje żony. Żony opiekują się swoją trzódką, krążą nad nią, dozorują nieustannie. Ich uszyto nader wrażliwe instrumenty, czujne satelity, wyłapujące najdrobniejszą rysę niezadowolenia. Żony podają talerz zupy, podajemy spinacz, podajemy siebie i nasze ciepłe, uległe ciała. Doskonale wiemy co powiedzieć mężom, którzy z jakiegoś powodu mają niespodziewane problemy z sobą lub kimś innym. 

Czy zastanawialiście się kiedyś, jaki wpływ na karierę znanych mężczyzn miały ich żony? Dawno temu doszłam do wniosku, że siłą mężczyzny jest jego życiowa partnerka - spróbujcie wyobrazić sobie, że jesteście jakimś cenionym i znanym mężczyzną, a wtedy zrozumiecie siłę jego kobiety. Z pozoru to mężczyźni rządzili (rządzą) światem, ale kto tak naprawdę sprawował (sprawuje) pieczę nad nimi? Obraz sytuacji został świetnie pokazany w książce "Żony" Meg Wolitzer.

Mężczyznom, którzy posiadają wiele, trzeba mówić wiele, by mogli trwać. 

Joseph Castleman zdobył właśnie Helsińską Nagrodę Literacką, którą odbierze z wierną żoną przy boku. Któż inny mógłby mu towarzyszyć w momencie, w którym jego wysiłek i dorobek literacki zostaną docenione po tylu latach pracy? Nie jest to co prawda Nobel, ale ta nagroda również jest prestiżowa i łechta jego twórcze ego. Wyróżnienie to ma też inny wpływ na jego życie - jego żona decyduje się odejść. Po wielu latach małżeństwa, Joan ma po prostu dość. Poświęciła wszystko, aby przyczynić się do sukcesu męża, przez ten czas pozostając w jego cieniu. Ale oprócz żony, jest też człowiekiem i właśnie teraz chce być w końcu człowiekiem, nie tylko żoną.

M ą d r y: nienawidziłam tego słowa, tyle razy nadużywanego, sugerującego, że smętni i stęsknieni za czymś ludzie, którym coś się udało w życiu, posiadają tajemny dostęp do wyższej prawdy. 

Prawdę mówiąc, książka mocno wbiła mnie w fotel. Przez ponad połowę wynudziłam się okropnie, ale dopiero pod koniec zrozumiałam sens wszystkich, z pozoru niepotrzebnych słów. Byłam zdziwiona, że na podstawie tej książki nakręcono film, ponieważ wydawało mi się, że film musi być o niczym. Akcja jest naprawdę minimalna pod względem czasu, ponieważ obejmuje raptem kilka dni, a większą część książki zajmują liczne i obszerne retrospekcje, które nabierają znaczenia dopiero pod koniec lektury. Dlatego też warto dobrnąć do połowy (bo dopiero wtedy zaczyna robić się naprawdę ciekawie), a książkę odkłada się na półkę z głośnym westchnieniem, żeby przez kolejne minuty, a nawet godziny snuć refleksje i przywoływać w głowie najróżniejsze przykłady z historii.

Mówisz, że to tylko na jakiś czas, ale  c a ł e  ż y c i e  jest na jakiś czas. 

Jaka jest ta pozycja? Przede wszystkim prosta. Trudno docenić ją podczas czytania, autorka zyskuje dopiero po ostatniej stronie. Poprzez Joan głośno mówi to, czego kobiety bały się mówić, a czasami nawet i dzisiaj boją się wspomnieć. Poprzez prostotę języka świetnie pokazała ówczesne życie rodzinne i społeczeństwo, malując żywe sceny w głowie czytelnika. Meg Wolitzer poruszyła ważne tematy i drażliwe kwestie, powoli zakradając się do nawet najbardziej gwałtownego czytelnika - dopiero później wprost mówi to, co chce powiedzieć.

Ponieważ jest pani w tym dobra i ponieważ ma pani coś do powiedzenia. Wielu pisarzy ma albo jedno, albo drugie, ale rzadko który i jedno, i drugie. 

Rozczarowujące może być samo zakończenie, ostatnie słowa w książce, choć historia tak naprawdę nie ma końca - autorka pozostawia wolną rękę czytelnikowi, który może dopisać dalsze losy głównej bohaterki z poziomu własnych przekonań. Tak więc jest to neutralny minus. Znacząca dla mnie była zupełnie inna kwestia - zaliczanie Finlandii do Skandynawii. Chyba nie muszę mówić, że wściekłam się ogromnie, kiedy autorka - laureatka prestiżowej nagrody literackiej, zaklasyfikowała Finlandię jako kraj skandynawski?

Wiedziałam, czego chcę, ale wstydziłam się chcieć. 

Z kolei gdybym miała powiedzieć, co w książce podobało mi się najbardziej - był to ożywczy element zaskoczenia, którego nie mogę w żaden sposób zarysować, aby nie zepsuć zabawy zainteresowanym "Żoną". Lekturę trzeba po prostu przeczytać, aby dowiedzieć się, dlaczego jest tak rewelacyjna. Ba, sądzę, że nadaje się dla każdego - widzę siebie z tą książką w przeszłym już okresie licealnym i czytam ją teraz - w okresie studiów, a mogę śmiało powiedzieć, że widzę z nią siebie w przyszłości. Jedno jest jednak pewne - jest do lektura dla dojrzałego człowieka. Młodym ludziom, ciekawym świata, zainteresowanym szeroko pojętą kulturą i otwartym na odmienne punkty widzenia, książka ta również może przypaść do gustu. 

Człowiek potrzebuje czegoś więcej, czegoś, czego może się uchwycić i co sprawi, że podniesie się lekki i silny. 

Swój egzemplarz odkładam na półkę z przeczytanymi książkami, choć często będę ją wartować w poszukiwaniu cennych cytatów - zaznaczyłam ich naprawdę sporo. Z chęcią też obejrzę ekranizację, bowiem jestem ciekawa struktury filmu, który ma tyle pozytywnych recenzji. 

Może na tym polega bycie pisarzem: widzieć z zamkniętymi oczami?

Wydawnictwo: W.A.B
Data wydania: 5.09.2018 (2005)
Liczba stron: 256
Przeczytane: 9.09.2018
Ocena: 7/10


9/04/2018

9/04/2018

Posumowanie sierpnia

Posumowanie sierpnia
Czy Wam też sierpień przeleciał tak szybko? U mnie po prostu w mgnieniu oka - nie mam pojęcia, kiedy ten czas tak przyśpieszył. Do tego stopnia, że zupełnie straciłam kontrolę nad czasem i książkami. Niestety, wyszło mi to na niekorzyść w porównaniu z lipcem.

W sierpniu przeczytałam 4 książki i 1 czasopismo, co dało łącznie 1646 stron, czyli około 53 strony dziennie. Na pierwszy rzut poszła lektura, którą bardzo trudno mi ocenić - "Jak Eskimosi ogrzewają swoje dzieci?", po czym w końcu dokończyłam "Pompeje. Życie rzymskiego miasta". Następnie przeczytałam ciąg dalszy przygód mojego ulubionego bohatera literackiego - Lestata. Tym razem spotkaliśmy się w czwartym tomie "Kronik wampirów", czyli w części "Opowieść o złodzieju ciał". Książka jest tak fenomenalna, że nie mogę się po niej pozbierać. Jakoś mi się udało i przeczytałam jeszcze "Wilka" Katarzyny Miszczuk, ale tak naprawdę wystartowałam dopiero we wrześniu. W międzyczasie wpadło jeszcze najnowsze wydanie czasopisma "Traveler".  

Na blogu nie działo się wiele, w odróżnieniu od tego, co dzieje się w moim życiu. Napisałam w zasadzie tylko dwa posty - podsumowanie lipca i recenzję książki "Dwór cierni i róż". Życie prywatne pochłonęło mnie zbyt bardzo, żebym mogła stworzyć coś więcej, a w pisaniu zdecydowanie nie pomagała awaria laptopa. 

A jak Wasz sierpień - teoretycznie ostatni miesiąc wakacji? Pobiliście swoje czytelnicze rekordy?


8/24/2018

8/24/2018

Sarah J. Maas "Dwór cierni i róż"

Sarah J. Maas "Dwór cierni i róż"
Wszystko, co kocham, zawsze w końcu tracę. 

Wiele jest książek, które oczarowują okładkami. Kiedy pierwszy raz w oczy rzucił mi się "Dwór cierni i róż", zakochałam się niemalże od razu. Później przeczytałam opis, a decyzję  o zamówieniu własnego egzemplarza przypieczętowały liczne rekomendacje i prawie wyłącznie same pozytywne recenzje. Teraz zastanawiam się, czy ze mną jest coś nie tak, czy też większość opinii była nieszczera.

Sińce trudniej ukryć niż ubóstwo. 

Co może powstać z połączenia baśni o Pięknej i Bestii oraz legend o czarodziejskich istotach? Podobno baśniowa historia miłosna w stylu fantasy. Młoda dziewczyna zmuszona jest do ciężkich zadań domowych oraz polowania na zwierzynę, aby utrzymać przy życiu swoją rodzinę - nikt inny nie potrafi ugiąć się pod biedą i zająć się czynnościami, których nie wypada robić ludziom z wyższych sfer. Podczas polowania zamiast wilka zabija faerie, łamiąc prawo ludzi i magicznych istot. Niebawem pojawia się u niej pochodzący z Wysokiego Rodu Tamlin, który żąda rekompensaty za śmierć swojego pobratymca - Feyre musi udać się z nim do obcej krainy i spędzić tam resztę życia.

Nie utrzymasz się przy władzy, jeśli będziesz przyjaźnić z wszystkimi wokół.

Brzmi ciekawie, prawda? O tak! Zapewne byłoby ciekawie, gdyby w tej książce działo się cokolwiek - można czytać co dwudziestą lub nawet trzydziestą stronę, a czytelnika i tak wiele nie omija. Mam wrażenie, że autorka robi z odbiorców swojego dzieła ludzi bez rozumu, którym jedną informację trzeba powtórzyć co najmniej trzy razy. Jedna myśl rozwleczona na kilka zdań, prawie identycznych... To był koszmar. Może to właśnie sprawiło, że pomimo dość lekkiej tematyki, książkę czytałam stosunkowo długo i nie mogłam dobrnąć do końca.

Nie wstydź się nawet przez chwilę robienia tego, co przynosi ci radość. 

Pomijając już brak akcji, przewidywalną fabułę i brak jakichkolwiek ciekawszych elementów magicznego świata, chociaż bohaterowie mogli okazać się rewelacyjni. Na to właśnie liczyłam najbardziej i na to przygotowywały mnie recenzje innych osób. Liczne zachwyty oraz mnogość gadżetów z podobiznami bohaterów, których tak uwielbiają czytelnicy, wywołały we mnie przekonanie, że nawet jeśli wszystko inne będzie kiepskie, bohaterowie będą naprawdę barwi. Jasne. Jaka ja byłam naiwna... Niemal każda z postaci jest jednowymiarowa, stworzona na jednym schemacie, bez ikry. Dobrze, że nie żyją naprawdę, bo sami ze sobą, w swojej skórze, musieliby się wynudzić - nawet jeśli są magicznymi istotami. Nie mówiąc już o tym, że Feyre ląduje na mojej liście najbardziej irytujących postaci, a Tamlin w swojej bestialskości może sobie podać rękę z Edwardem Cullenem.

Jak na kogoś o kamiennym sercu wykazujesz ostatnio nadzwyczajną jego wrażliwość. 

Pytam się również, gdzie podziała się baśniowość? Nie dostrzegłam jej niemal nigdzie, być możne zniknęła przytłoczona bezsensem zbędnych słów. Motywu Pięknej i Bestii można szukać z lupą, a i tak znajdzie się wyłącznie okruchy okruchów. Magiczny świat był tylko tłem dla głównych bohaterów, jakby pomiędzy nimi naprawdę coś się działo - nie działo, książkę można streścić w pięciu pojedynczych zdaniach. Dobry pomysł zginął w zalążku.

Żałuj tych, którzy nie czują już nic.

Książka ląduje na podium rozczarowań czytelniczych tego roku. Nie sądzę, aby cokolwiek było w stanie ją z tego miejsca zrzucić. Ba, znajduje się na pewno na szczycie największych moich rozczarowań książkowych w życiu. Niedobrze. A teraz jeszcze spotykam się z opiniami, że może pierwszy tom nie jest rewelacyjny (w opozycji do tych licznych rekomendacji), ale drugi jest już naprawdę dobry... Naprawdę? Czytaliście? Warto? Nie chcę, aby kolejny raz bolała mnie żuchwa od ziewania przy książce, ale naiwnie liczę na to, że Sarah J. Maas w końcu rozwinęłaby tak dobry pomysł na powieść.

Niektórzy szukają mnie przez życie całe, lecz nigdy się nie spotykamy,
Pocałunek zaś ofiarowuję tym, którzy nie depczą mnie swymi stopami.
Niektórzy mówią, że łaskami swymi obdarzam mądrych i gładkich,
Lecz me błogosławieństwo jest dla tych, którym nie brak odwagi.
Zazwyczaj me działanie zdaje się wszystkim darem cudnym,
Lecz wzgardzona staję się potworem do pokonania trudnym
I chociaż każdy cios mój góry kruszyć by pozwolił,
Gdy zabijam, robię to bardzo powoli...

Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 27.04.2016
Liczba stron: 524
Przeczytane: 29.07.2018
Ocena: 2/10


8/08/2018

8/08/2018

Podsumowanie lipca

Podsumowanie lipca
No i lipiec za nami - nie mam pojęcia, kiedy to przeleciało. Dopiero co robiłam podsumowanie czerwca i piszczałam z radości, że za pół miesiąca Michał wróci do Polski, a teraz minęło już kolejne pół miesiąca - bardzo owocnego w czytaniu, pomimo licznych problemów, komplikacji i czasu spędzonego poza domem. 

W lipcu przeczytałam 7 książek i 1 czasopismo, co dało łącznie 2429 stron, czyli prawie 80 stron dziennie. Ale nie o samą ilość tutaj chodzi, bo zaszalałam też z jakością i ciężkością lektur, nie wspominając już o ich różnorodności. Przeczytałam rewelacyjne "Moce wikingów" Władysława Duczko i jestem tak zachwycona, że muszę niebawem sięgnąć po drugi tom. Udało mi się również dokończyć "Gestapo. Mity i prawda o tajnej policji Hitlera", co nie było już tak dobre. Inną książką związaną ogólnie z historią była "Titanic. Pamiętna Noc" - gorąco polecam nie tylko zainteresowanym tematyką samej katastrofy. Historia w tym miesiącu mieszała się z fantastyką w postaci powieści Tomasza Duszyńskiego "Impuls" - recenzja pojawi się niebawem. Nie zabrakło fantastyki w czystej postaci, czyli w końcu zabrałam się za "Dwór cierni i róż", który otrzymuje ode mnie miano rozczarowania roku. Od Grupy Wydawniczej Foksal otrzymałam egzemplarz recenzencki "Wzlotów i upadków młodej Jane Young", a ja nie spodziewałam się, że w książce drzemie aż taki potencjał. Oprócz czasopisma podróżniczego "Traveler", zatopiłam się w innej kulturze za pomocą książki fińskiego autora "Urodziny dyktatora. W cyrku Korei Północnej".

Na blogu pojawiło się 6 postów - podsumowanie czerwca (tutaj) oraz 5 recenzji: "Odetchnij od miasta" (tutaj), "Moce wikingów" (tutaj), "Wzloty i upadki młodej Jane Young" (tutaj), "Merhaba" (tutaj) oraz "Titanic. Pamiętna noc" (tutaj).

Sierpień już zbliża się do połowy, a zaczął się bardzo intensywnie. A jak Wasz lipiec i początek nowego miesiąca?


7/30/2018

7/30/2018

Walter Lord "Titanic. Pamiętna noc"

Walter Lord "Titanic. Pamiętna noc"
Jeśli rzeczywiście katastrofa stanowiła lekcję, to ta lekcja okazała się skuteczna - ludzie przestali być czegokolwiek pewni. 

Wiecie, że przed słynnym oscarowym filmem o Titanicu powstał inny, także bardzo doceniany? „SOS Titanic” otrzymał Złotego Globa i przez długi czas uważany był za najlepszy film, aż do czasu, gdy tego miejsca zdeklasyfikował go wspomniany już film z Kate Winslet i Leonardo DiCaprio w rolach głównych. Owe dzieło to ekranizacja książki Waltera Lorda „Titanic. Pamiętna noc”. 

Od dziecka uwielbiałam tematykę Titanica, o którym dowiedziałam się poprzez swoje zainteresowania katastrofami (kto siedzi w głowie dziecka…), a nie, jak większość moich rówieśników, ze względu na słynny film. Kiedy dowiedziałam się, że „Titanic. The Exhibition” odwiedzi Polskę, wiedziałam, że w końcu muszę zabrać się za książkę, która wyszła już ponad dwa lata temu. Trochę zwlekałam z jej przeczytaniem z obawy przed rozczarowaniem, ale… 

Walter Lord przenosi nas na pokład statku w momencie jego zderzenia z górą lodową, żeby później przedstawić nam minuta po minucie wydarzenia tamtej nocy. Sam autor nie jest ocalałym z katastrofy, ale wszystkie swoje słowa opiera na relacji osób, które były wówczas na pokładzie. Włożył mnóstwo pracy w sam proces zbierania informacji – opierał się na zeznaniach, artykułach, wywiadach, spotkaniach. Dlatego właśnie książka ta jest tak ważna. To nie tylko opis katastrofy, to też świetne dzieło literackie, bazujące na autentycznych i potwierdzonych wydarzeniach. Dla mnie, jako dla psychologa, istotne było też zwrócenie uwagi na kondycję psychiczną i zachowania społeczne - nawet takie rzeczy są wybornie przedstawione. 

Książka jest bardzo obrazowa i rzeczowa. Czytając ją, miałam wrażenie, jakbym znalazła się na pokładzie tonącego Titanica. Za sprawą autora poznałam szczegóły wybranych miejsc, a zarazem miałam okazję na kartach powieści zobaczyć katastrofę w sposób kompletny, ogólny. Autor prowadzi czytelnika wszędzie – przez kabiny trzeciej klasy, restaurację pierwszej klasy, torty tenisowe, kuchnię, palarnię, kotłownie, bocianie gniazdo, mostek kapitański. Nie ukrywa przed nikim żadnego miejsca, starając się odsłonić wszystkie tajemnice. 

Styl zdecydowanie pomaga w odbiorze wydarzeń – jest prosty, nieskomplikowany, przez co można skupić się na akcji, a nie na ozdobnikach języka. Sytuacja jest na tyle barwna sama w sobie, że wybitnym i wyszukanym językiem książka byłaby przekoloryzowana. Autor pisze rzeczowo i to wystarcza, aby w wyobraźni czytelnika rozgrywało się to, co opisane. 

Jestem zaskoczona momentem, do którego sięga akcja, bowiem ta nie urywa się w momencie zatonięcia statku – z ocalałymi zostajemy jeszcze na chwilę, aby poczuć ich emocje. Dzięki temu książka stała się czymś więcej niż idealną relacją katastrofy, ale niesie też pewien przekaz. Można powiedzieć, że Walter Lord nie zostawił bohaterów samych sobie w tych rozpaczliwych chwilach. Z mojego punktu widzenia to właśnie ten fragment był najciekawszy, bo dość rzadko zwraca się uwagę na to, co działo się z ocalałymi tuż po zatonięciu Titanica. 

Trudno również nie wspomnieć o fantastycznym wydaniu. Oprócz samego tekstu mamy też podziękowania, podstawowe fakty o Titanicu, skrót wydarzeń, przedmowę oraz listę pasażerów z podziałem na klasy oraz wykonywane funkcje. Zaskoczona jestem także oprawą graficzną – szczególnie zamieszczonymi kolorowymi planami oraz przekrojami statku. To bardzo pomogło w zrozumieniu wydarzeń oraz śledzeniu ich minutę po minucie. 

Lekturę polecam wszystkim, nie tylko zainteresowanym katastrofą Titanica. Książka to nie wyłącznie sucha relacja pamiętnej nocy, ale też kawał dobrej literatury, będącej ciekawym przykładem na to, jak rewelacyjnie można opisać wydarzenia, których nie było się świadkiem. Pozycję uważam za jedną ze swoich ulubionych, a obecnie pozostaje mi ponownie odwiedzić Kraków – tym razem po to, aby odwiedzić wystawę. 

W łodzi nr 4 Jean Gertrude Hippach także przyglądała się spadającym gwiazdom. Nigdy nie widziała ich tak wielu. Przypomniała sobie podania mówiące o tym, że ilekroć na niebie pojawia się spadająca gwiazda, ktoś umiera. 

Wydawnictwo: Agora
Data wydania: 8.04.2016
Liczba stron: 290
Przeczytane: 8.07.2018
Ocena: 10/10


Copyright © Satukirja , Blogger