12/31/2017

12/31/2017

Podsumowanie grudnia

Podsumowanie grudnia
Grudzień okazał się dla mnie dość zaskakujący, jeśli chodzi o czytanie - wydawało mi się, że w tym miesiącu nie przeczytałam w zasadzie nic, a jednak na koncie pojawiło się 5 książek (2 podręczniki na uczelnię i 3 czytajki), które oznaczają 2535 stron. 

Sporo czasu siedziałam przy podręcznikach na studia, czyli "Statystyczny drogowskaz. Tom 2" i "Statystyczny drogowskaz. Tom 3", więc nie tylko je przeczytałam, ale też analizowałam każde zdanie, aby zapamiętać najważniejsze informacje. Oprócz tego ogrom artykułów naukowych, czyli coś, co wszyscy kochają.

Z czytajek lektury na ten miesiąc nie okazały się dużo lżejsze. Grudzień rozpoczęłam od odłożenia na półkę reportażu "Człowiek w przystępnej cenie", a później przez długi czas nie miałam możliwości sięgnięcia po jakąkolwiek książkę. Dopiero kilka dni temu los się pod tym względem nieznacznie do mnie uśmiechnął i przeczytałam "Tragedie i kroniki" Szekspira, czyli opasłe tomiszcze w przekładzie Stanisława Barańczaka. Niespodziewanie pod koniec roku udało mi się dokończyć drugi reportaż, tym razem "Foucault w Warszawie". Recenzji wspomnianych trzech książek na blogu jeszcze nie ma, ale napisałam już kilka słów o jednej. 

W tym miesiącu trochę się tutaj zadziało, bo opublikowałam 6 postów, co oznacza, że wracam do formy. Miesiąc zaczęłam od relacji z koncertu HIM w Stodole, a dziś zespół gra swój ostatni koncert w karierze, kończąc żywot zespołu w miejscu jego narodzin, czyli w Helsinkach. Dopiero później pojawiło się podsumowanie listopada, a w okresie świątecznym powstał wpis o książkowym prezencie dla książkoholika. Nie zabrakło, oczywiście, recenzji: "Niedokończony eliksir nieśmiertelności""Polak sprzeda zmysły" i "Ostatnia aria Mozarta".

A jak prezentował się Wasz grudzień? Świąteczny okres był dla Was rodzinny czy zaczytany?



12/29/2017

12/29/2017

Katarzyna Majgier "Niedokończony eliksir nieśmiertelności"

Katarzyna Majgier "Niedokończony eliksir nieśmiertelności"
Czasem ludzie biorą sobie psa, żeby wiernie im służył.
Czasem biorą kota, żeby wiernie służyć kotu.
Niektórzy ludzie bardzo przywiązują się do swoich kotów. Koty też. Też przywiązują się do samych siebie.

Po "Niedokończony eliksir nieśmiertelności" sięgnąłem z ciekawością i ogromną przyjemnością. Zazwyczaj nie czytam zbyt chętnie książek rodzimych autorów, ale tego tytułu nie mogło zabraknąć na mojej półce. Horror dla dzieci? Brzmi idealnie dla mnie. Tym bardziej, że wiele osób mówiło, że przypominam im jedną z bohaterek - Serafinę.

Jej świat był uporządkowany jak półka, na której wszystko, także każdy człowiek, ma swoje miejsce i nie wolno mu go zmieniać.

Książka miała być mądra, zabawna, klimatyczna i wciągająca - opowieść z przesłaniem, że z biegiem lat świat się wcale nie zmienia, a za to człowiek zawsze może zmienić swoje życie. Opis wskazywał na przeniesienie się w czasie o 200 lat wstecz. W takich okolicznościach czasowych czytelnik miał spotkać jeźdźca, który szukał schronienia w domu stojącym przy drodze za miastem i wyglądającym jak starszy pan w kapeluszu. Jednak jeźdźca tam żołnierze, ale zanim wyprowadzili tajemniczego gościa, wręczył on dziecku buteleczkę z magicznym eliksirem, który wymagał jeszcze dokończenia. Dziecko jednak wypiło zawartość flakonu i... znikło.

Zakochałem się i to mnie uratowało. Miłość czyni cuda. Naprawdę, nie tylko w poematach.

Dawno nie spotkałam się z książką, podczas lektury której zastanawiałabym się, do kogo w ogóle jest ona kierowana. Rwałam sobie włosy z głowy i zastanawiałam się, komu mogłabym ją przeczytać. Trzyletniemu dziecku? Nie. Sześcioletniemu? Nie. Dziesięcioletniemu? Też nie. A czy dorosły mógłby wynieść coś z tej książki? Na pewno bym mu jej nie poleciła, ale ślepemu człowiekowi (naprawdę beznadziejny przypadek) bym ją wcisnęła, choć kazała od razu nie przejmować się trzema sprawami - nieścisłościami, sprzecznościami i naiwnością.

Damą się jest lub nie, bez względu na to, co się robi.

Wspomniane kwestie można w zasadzie podpiąć pod jedno, czyli pod naiwność. To właśnie ona sprawia, że trudno mi dopasować książkę do odpowiedniej grupy wiekowej. Czytając tę pozycję, przed oczyma miałam znajome mi dzieci i żadnemu z nich nie przeczytałabym "Niedokończonego eliksiru nieśmiertelności". Trzyletnie dziecko jest zbyt mądre, aby dało się nabrać na dziecinne niedomówienia i sprzeczności (moja kuzynka z pewnością zadawałaby pytania ich dotyczące i stwierdziła, jak to dziecko, że książka jest "głupia"). Jednocześnie jest na tę książkę za małe - kilka fragmentów nie tylko stylem, ale także tematyką przekraczało możliwości takiego dziecka. Starsze, bardzo świadomie i dojrzale podeszłoby do tematów, rozumiejąc je już, jednak forma byłaby zdziecinniała. Trochę tak, jakby się chciało z małym dzieckiem porozmawiać o ważnych sprawach, ale tego zupełnie nie potrafiło.

Sztuka pomaga odkrywać piękno świata.

Mam wrażenie, że autorka sama nie wiedziała, do kogo kieruję tę książkę. Podobno kategoria wiekowa to od 6 do 10 lat, ale wydaje mi się, że dzieci w tym wieku są już za duże na tak sporą infantylność i brak logiki, co pojawia się dość często. Niedopasowanie stylu do grupy odbiorów rzuca się w oczy - czasami jest to do bólu dziecinne, czasami do bólu poważne. Uwielbiam, kiedy z dziećmi rozmawia się o "sprawach dla dorosłych", bo po prostu powinno się to robić, ale umiejętnie. Niektóre z opisanych kwestii nie powinny w ogóle być kierowane do dzieci, a dla dorosłych, bo to ich problem, a nie problem najmłodszych - na przykład to, jak przedmiotowo traktują swoje pociechy, nierzadko o nich zapominając. To ważny problem, ale trzeba naświetlać go rodzicom, a nie sądzę, aby rodzice czytający dzieciom mieli ten problem, skoro znaleźli czas na taką formę spędzania czasu.

Dbanie o siebie samego i tak pochłaniało mu cały czas. Bycie kotem jest naprawdę absorbujące.

Uważam, że książka to kolejny zmarnowany potencjał. Pomysł był ciekawy, a początek niezwykle intrygujący. Później jednak wszystko się posypało - trochę tak, jakby autorka chciała zamknąć pod tym tytułem wszelaką tematykę i wszelakie motywy, które nijak się miały do punktu wyjścia. Dla mnie zdecydowanie za dużo wszystkiego, aby książka miała swój klimat i nastrój. Bajkowość, a nawet baśniowość pojawiły się na początku i zgasły wraz z przewertowaniem kilku stron. Historia sama w sobie przestała mieć znaczenie, a wartością książki stały się uniwersalne prawdy i mądrości - wszystkie, jakie tylko dało się upchnąć, co ostatecznie pozbawiło je wartości.

Kiedyś bał się dzieci, bo wiedział, że niektóre z nich potrafią być okrutne.

Na pochwałę zasługuje wydanie, a okładka jest zaledwie jego przedsmakiem. Czasami na uwagę bardziej zasługiwały przepiękne ilustracje niż tekst. Nie wspomnę już nawet o tytułowym eliksirze, który pojawia się przy numeracji stron - raz jest on otwarty, a raz zamknięty. Lubię taką dbałość o szczegóły wydania.

Wszystko lubili robić szybko, bo wiedzieli, że czas to pieniądz. A pieniądz cenili najwyżej ze wszystkiego.

Książki, niestety, polecić nie mogę, bo nie wiem, komu miałabym ją zarekomendować. Po raz pierwszy mam dylemat, który tego dotyczy. Patrząc z perspektywy dziecka, jakim byłam - nawet siedmiolatce, która uwielbia tematykę grozy i horroru, ta książka wydawałaby się infantylna i przerysowana.

Ale z czasem każda legenda, każda opowieść albo zostanie zapomniana, albo poprzekręcana. 
Albo przestanie mieć znaczenie... 

Przeczytane: 29.07.2017
Ocena: 2/10


12/26/2017

12/26/2017

Konrad Oprzędek "Polak sprzeda zmysły"

Konrad Oprzędek "Polak sprzeda zmysły"
Gdybym się dowiedział, kto to jest ta Polska, pojechałbym do niego i mocno przypierdolił. Może by mi w końcu ulżyło. 

Po książkach "Najlepsze buty na świecie" oraz "Polska odwraca oczy" zapałałam żywą miłością do reportaży na temat Polski. Jeśli chodzi o nasz kraj, zazwyczaj sięgam tylko po pozycje historyczne, ale wspomniane dwie lektury odmieniły mój stosunek do polskich pisarzy, a ściślej mówiąc - do reportażystów. Z chęcią sięgam po takowe pozycje polskich autorów, a ich tematyka może być wszelaka. 

Szczęście to jest chyba takie coś, co nigdy nie przychodzi. 

Wszelakość odnalazłam u Konrada Oprzędka w postaci "Polak sprzeda zmysły". Książa przykuła mój wzrok okładką, a okazja zakupienia własnego egzemplarza nadeszła na Targach Książki w Krakowie. Tytuł wymowny, mówiący wszystko i nic - ot, polski absurd. Dlatego też z ciekawością przewertowałam książeczkę (zaledwie 150 stron) i ze zdumieniem odkryłam, że tematyka nie jest tak poważna, jak w przypadku wspomnianych wcześniej tytułów. Ale czy mniej poważna znaczy mniej ważna? Zdecydowanie nie.

Teraz najbardziej nudzą się ludzie, którzy są zajęci od rana do wieczora. 

Autor porusza kwestie mniej lub bardziej dziwnych zachowań Polaków - bardziej lub mniej rzucające się w oczy, bardziej lub mniej powszechne. Chociaż dotyka, wydaje się, bardziej błahych spraw, to dzięki temu jest bliżej każdego Polaka. To reportaż, który dotyczy czegoś, z czym każdy z nas może spotkać się na co dzień - dziwności, które są w populacji na poziomie przeciętnego człowieka, ale nie zawsze widoczne na pierwszy rzut oka.

Szczęście można znaleźć tylko w internecie. Pod warunkiem, że nie jest się tam sobą. 

Jakie tematy zostały więc poruszone? To prawdziwy misz-masz. Szukanie ludzi w internecie, oferowanie usług zapłodnienia, nielegalna sprzedaż narządów, telefoniczny lek na nudę, odpłatna wysyłka noszonej bielizny, niewolnicza praca bez etatu, tworzenie innego siebie w sieci, kupowanie pigułek online, bicie dzieci, pozbywanie się religijnych artefaktów oraz rodzinnych pamiątek z obozu koncentracyjnego (ten reportaż zdecydowanie należy do moich ulubionych, nie tylko ze względu na tematykę i moją imienniczkę, ale też ze względu na jego przewrotność). Motywy są różnorodne, a na ich bazie tworzone są zaskakujące opowieści, które prowadzą do niespodziewanych konkluzji. Słowa bohaterów są poważne, nawet jeśli pierwsze zdania poszczególnych reportaży wydają się być śmieszne. Od absurdu do powagi lub odwrotnie. Jak to w Polsce.

Starzenie się to nie tylko zmarchy na czole, ale i myśli w stylu: "Jak to miało być fajnie, a jak jest słabo". 

Podchodząc do lektury, spodziewałam się gorszego stylu, chociaż na wieść o nagrodach byłam trochę zdziwiona (Kryształowe Pióro oraz dwie nominacje do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej). Kilka razy czułam zgrzyt, ale to moje subiektywne odczucie. "Polak sprzeda zmysły" zasługuje na to, aby stać obok wspomnianych reportaży. Jakością stylu nie odbiega od tych dwóch pozycji, chociaż znacząco różni się tematyką. Kolejna mocna pozycja na naszym czytelniczym rynku.

Zmysły budzą ciekawość i przynoszą więcej pytań niż odpowiedzi. 

Pozornie nic nieznacząca codzienność wyrzuca z bohaterów refleksje, które wprawiają czytelnika w chwilę zadumy. Właśnie to w reportażach cenię - pisarz ma za zadanie tylko (aż) przedstawić sytuację innych ludzi bez oceniania ich, a jednocześnie dosadnością swoich słów wywołać w czytelniku paraliżujące emocje, które później przekształcają się w myśli i opinie. Konradowi Oprzędkowi wychodzi to bardzo dobrze, dlatego będę rozglądać się za kolejnym tytułem opatrzonym jego nazwiskiem.

Szczęście trwa zbyt krótko, aby zrobić mu dobre zdjęcie. 

Przeczytane: 21.11.2017
Ocena: 8/10


12/18/2017

12/18/2017

Prezent dla książkoholika - jaką książkę wybrać?

Prezent dla książkoholika - jaką książkę wybrać?
Kiedyś wydawało mi się, że wybór prezentu dla mnie jest banalnie prosty - wystarczy wejść do księgarni i wziąć pierwszą lepszą książkę fantasy. Nawet jeśli książka by mi się nie spodobała, to i tak byłabym zadowolona z prezentu. Niemniej, rodzina zawsze dostawała listę książek, które mam ochotę przeczytać, więc taka sytuacja nie miała miejsca. Inni nauczyli się zerkać na mój profil na Lubimyczytac.pl i od razu przechodzili do półki "chcę przeczytać". Jednak teraz - po wielu otrzymanych książkach i w fazie racjonalnego książkoholizmu - papierowe prezenty już mnie tak nie cieszą. Dlaczego? Otóż dlatego, że zazwyczaj nie ma w nich nic wyjątkowego. Ot, książka, kupiona 5 minut przed spotkaniem. Jak więc wybrać idealną książkę dla książkoholika? Taką, która będzie wyjątkowa? Nie pierwsza lepsza, ogólnie dostępna w księgarniach i szalenie popularna?

Celuj w klasykę i to nie dlatego, że zawsze się sprawdzi, bo tak nie jest. Patrząc na liczne blogi książkowe, jestem przerażona ich jakością - błędy interpunkcyjne i ortograficzne oraz brak podstawowej wiedzy o kulturze. Irytuję się też na widok zamieszczanych tam książek i martwi mnie to, że osoba, która ma kształtować opinię innych, czyta tylko badziewne rzeczy i wychwala je ponad niebiosa, nie znając dobrej literatury. Nie mam nic przeciwko lekkim książkom, sama takowe czytam, ale warto mieć w głowie chociażby podstawę. Moja polonistka z liceum powiedziała o pewnej książce, że każdy szanujący się i kulturalny człowiek powinien ją znać. Tak jest z klasyką - lubić jej nie trzeba, ale warto chociaż poznać, szczególnie w przypadku książkoholików. 

Ładne wydania to coś, co ucieszy każdego kolekcjonera. Wyszukaj ulubioną książkę osoby, której planujesz zrobić prezent, ale w zupełnie innym wydaniu - ładniejszym. Warto tutaj sięgnąć po niepolskie wydania, szczególnie, jeśli osoba ta nie miała okazji przeczytać utworu w oryginale. Po pierwsze, zazwyczaj są one po prostu ładniej wydane. Po drugie, dana osoba będzie mogła jeszcze raz zanurzyć się w lekturze, poznając ją od innej perspektywy językowej. Zawsze możesz też wybrać jakąś książkę i oprawić ją albo ręcznie, albo też zanieść ją komuś do oprawienia, chociażby w skórę. Nie brzmi cudownie? Między strony możesz włożyć jeszcze suszone płatki róż oraz ręcznie wykonaną zakładkę, a otrzymasz powalający efekt.

Upoluj perełki w antykwariacie lub na aukcji internetowej. Tak właśnie możesz zdobyć nie tyle piękne wydania, co wyjątkową książkę, o której dana osoba marzyła, a nigdy nie miała okazji jej zdobyć. Wbrew pozorom, takie książki dość łatwo upolować, zazwyczaj tylko się o tym zapomina, bo tytuł nie pojawia się już nigdzie - ani w księgarniach, ani na stronach wydawnictwa. Założę się, że każdy ma taką książkę, którą chciałby przeczytać, była wydana dawno temu i nie została wznowiona. Jeśli dany ktoś nie ma takiej (lub o tym nie wiesz), możesz wybrać zbiór starych baśni lub pięknie ilustrowaną klasykę. Radość będzie ogromna, marzenie spłonione, prezent niespodziewany, a Ty zostaniesz niezapomniany - na pewno będziesz wspominany, ilekroć ta osoba zerknie na półkę.

Innymi słowy, warto wybrać książkę, której książkoholik sam by sobie nie kupi, a którą chciałby przeczytać. Twoje zadanie wcale nie jest trudne, wymaga tylko czegoś więcej niż wejścia do pierwszej lepszej księgarni i zgarnięcia z półki modnego tytułu.

Czy ja mam jakieś swoje idealne prezenty? Owszem. Na pewno jest to "Kalevala", ale w wydaniu, jakie spotkałam kilka lat temu w bibliotece - dwujęzyczne. Na jednej stronie tekst po fińsku, po drugiej tekst po polsku. Taki prezent najprawdopodobniej zrobię sobie już niebawem, bo ostatnio owe wydanie często rzuca mi się w oczy. Kolejna do zdobycia w kolejce jest "Synnin Viemää", co może być odrobinę bardziej problematyczne - na pewno nie dostanę jej w Polsce, pozostaje mi zamówienie jej z Finlandii, ale książka wyszła w niewielkiej ilości egzemplarzy, więc... Do ścisłej trójki zaliczam też coś bardzo kontrowersyjnego, czyli "Mein Kampf". Wiem, że nie jestem w tym sama, szczególnie jeśli spojrzy się na ceny. Polskojęzyczne wydania mnie nie interesują, nie mówiąc już o tych nowych. Egzemplarz z tamtych lat z kurzem na stronach, to jest to. Niemniej, takich książek, które wywołałyby mój szczery uśmiech jest zdecydowanie więcej - fińskie lub rosyjskie bajki, stare książki o Finlandii i tak dalej, i tak dalej.

Jeśli więc nie wybierasz prezentu na sztukę, żeby był, włóż w to odrobinę więcej wysiłku i zdecydowanie więcej serca. Pomyśl, czym dana osoba się interesuje, zanim zaczniesz polować. Łatwo jest wybrać modny tytuł, który każdy chce przeczytać i każdemu się spodoba. Na pewno sprawicie tej osobie radość, ale za jakiś czas ona lub on nie będzie pamiętać, o czym ta książka była i od kogo ją dostała. Książkoholik ma tyle książek, że kolejny oklepany tytuł może nie zrobić na nim wrażenia. Co innego osoby, które nie czytają nałogowo. A jeśli naprawdę chcesz iść po najniższej linii oporu, chociaż zapakuj prezent ładnie i estetycznie, wcześniej między strony wkładając piękną zakładkę - może ręcznie wykonaną lub metalową.



12/11/2017

12/11/2017

Matt Rees "Ostatnia aria Mozarta"

Matt Rees "Ostatnia aria Mozarta"
- Wyborny występ, madame. Zawsze podziwiałem klasyczną symetrię w muzyce Wolfganga. 
- Powiedziałabym, że to tylko pozory - odparłam. - W każdym jego utworze obecne jest pewne napięcie. Słuchacz rozkoszuje się sposobem, w jaki Wolfgang je rozładowuje. 
Książę smakował wino w ustach. Mój sprzeciw był zbyt bezpośredni. 
- Nie tylko wyglądem przypomina pani brata. On także nie mógł puścić płazem niemądrej uwagi o muzyce. 
- Nie twierdzę, że była niemądra, tylko... 
- Niesłuszna. 

Wiecie jaki artysta sprzedał najwięcej płyt w 2016 roku? Nie, nie. Żaden Bieber czy inna Beyonce. To Mozart, który nie żyje od 200 lat. Dopiero pod koniec roku wydano box z wszystkimi dziełami kompozytora, a i tak w nieco ponad dwa miesiące wyprzedził swoich rywali - to tylko pokazuje, jak wielka siła drzemie w jego muzyce.

Śmierć zdawała się dla niego jedyną gwarancją bezpieczeństwa i odpoczynku. 

Kiedy po raz pierwszy ujrzałam okładkę książki "Ostatnia armia Mozarta", zachwyciłam się nią tak bardzo, że nie zwróciłam większej uwagi na tytuł. Dopiero kiedy w oczy rzuciło mi się nazwisko jednego z moich ulubionych artystów, zadecydowałam o zamówieniu własnego egzemplarza, chociaż opis fabuły wskazywał na powieść o charakterze kryminalnym lub detektywistycznym, a w czymś takim nie czuję się zbyt dobrze. Niemniej, Mozart to Mozart i książka niebawem była już u mnie.

Zrozumiałam, dlaczego Wolfgang postanowił się ożenić gdy zamieszkał w Wiedniu. Grał muzykę z mężczyznami, lecz tworzył ją dzięki kobietom. 

Książka stanowi wariację autora - Matta Reesa - na temat śmierci muzyka. W jego wersji wydarzeń do Wiednia przybywa Nannerl, siostra kompozytora, która decyduje się na własną rękę poprowadzić małe śledztwo i zebrać informacje na temat ostatnich miesięcy życia Mozarta. A informacji jest sporo, często sprzecznych. Jak więc oddzielić kłamstwo od prawdy? Tym bardziej, że ktoś wyraźnie nie chce, aby prawda wyszła na jaw.

Spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zauważył, że jestem kobietą i stąd brak mi rozumu. 

Najbardziej oszołomiła mnie kreacja Nannerl - jest ona tym bardziej uderzająca, że narracja została poprowadzona w pierwszej osobie, właśnie z perspektywy drugiego cudownego dziecka. Mam wrażenie, że autor idealnie odwzorował jej charakter, nie mówiąc już o wczuciu się w jej położenie w sytuacji po śmierci mistrza i odbiciu bohaterki w swojej wersji wydarzeń. Pomijając już kwestie charakteru Nannerl, autor świetnie poradził sobie z wczuciem się w kobiecą postać - choć mam wrażenie, że to trudne nie było ze względu na dość "męski" charakter bohaterki. Jej upór i spryt potrafią zadziwić. W ogóle motyw kobiety i jej postrzegania jest wyraźnie zaznaczony.

Mężczyźni niszczą kobiety. Nie doceniają naszych talentów. Ciemiężą nasze ciała i rujnują nasze zdrowie swoimi nocnymi umizgami i ciążami, w które nieustannie nas wpędzają. Ja uniknęłam tak nędznego losu. Dlatego mogłam poświęcić się karierze i odnosić sukcesy. Nigdy nie szukałam wsparcia mężczyzny, bo taka pomoc zawsze kosztuje, czasem nawet życie. Żaden mężczyzna nigdy też mnie przed niczym nie powstrzymał. 

Inną kwestią, która mnie zadziwiła, jest sam styl autora. Wielokrotnie sprawdzałam, czy autor na pewno jest mężczyzną, mając na uwadze samą Nannerl jako narratora, ale sam styl był mocno męski - konkretny i surowy, bardzo dosadny. Po prostu czuć męskie pióro, które sprawia, że książce bliżej do kryminału niż romansu. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego w niektórych miejscach pozycja ta klasyfikowana jest jako romans. Wątek miłosny jest tutaj tak nieważny i ukryty, że trudno go dostrzec - gdzieś tam jest, w tyle, niezbyt ważny. Na pierwszy plan wysuwa się intryga.

Nie znam się na szaradach. Jestem ślepa. Nie znoszę rzeczy, które utrudniają dostrzeżenie prawdy. 

No właśnie. Intryga. Wizji na temat śmierci artysty jest tak wiele, że trudno je zliczyć. W "Ostatniej arii Mozarta" autor przedstawia swój punkt widzenia, podparty dowodami, choć zaznacza, że jest to jedynie wariacja na ten temat - kilka faktów historycznych musiał zmienić, aby pasowało do fabuły. Niemniej, faktów i autentycznych postaci jest tutaj bardzo wiele. Jestem pełna podziwu, że Matt Rees potrafił ich tak zwinnie wpleść w swoją opowieść. Historia objawia się również w inny sposób - w magicznych opisach ówczesnego Wiednia. Uwielbiam, kiedy zwraca się uwagę na takie smaczne detale, jak chociażby architektura. Nie mówiąc oczywiście o muzyce - tutaj muzykę wręcz czuje się w słowach. Autor rozebrał kompozycje na nuty, aby ukazać geniusz Mozarta. Ale muzyka nie jest tutaj detalem, tylko głównym rytmem lektury.

Kobieta, która nie lęka się nocy ni śmierci, godna jest, by dostąpić wtajemniczenia. 

Jedynym słabym punktem jest prowadzenie akcji. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że stoi ona w miejscu, choć niby się porusza. To było jak drepczenie w miejscu na mrozie. Niby porusza się nogami, niby śnieg skrzypi pod butami, ale stoi się w miejscu i marznie. To był jedyny powód, dlaczego tak dużo czasu zajęło mi przeczytanie "Ostatniej arii Mozarta" - czytałam kilkadziesiąt stron, na których działo się dość sporo ciekawych rzeczy, ale niezbyt istotnych i które wolno rozkręcały akcję.

Moja droga, oślepłam jako trzylatka. Przez chwilę było mi ciężko. Potem zrozumiałam. Dość się napatrzyłam na ten straszny świat, abym już zawsze miała jego obraz przed oczami. Gdy nie rozprasza mnie wzrok, widzę życie takim, jakim jest naprawdę. 

Ogółem jednak książka jest godna polecenia. Swoją muzycznością zachwyci nie tylko miłośników Mozarta, a opisami Wiednia fascynatów historii - to bardzo dobra lektura, zdecydowanie różniąca się od innych na tle współczesnego rynku wydawniczego.

Lęk winien być strażnikiem duszy, który skłania ją do mądrości. 

Przeczytane: 5.11.2017
Ocena: 7/10


12/04/2017

12/04/2017

Podsumowanie listopada

Podsumowanie listopada
Moikka!

Dzisiaj bez większego entuzjazmu. Z przykrością patrzę na ranking listopadowy i już martwię się podsumowaniem całego roku. W październiku szło mi idealnie, ale od połowy miesiąca moja chęć czytania malała. W listopadzie ani nie miałam ochoty, ani czasu, więc już w ogóle porzuciłam swoje lektury na jakiś czas. Nie wiem, jak to będzie w grudniu - egzaminy, egzaminy, egzaminy... 

W tym miesiącu mój czytelniczy licznik pokazuje zaledwie 3 książki, które łącznie liczyły 863 strony. Na samym początku miesiąca przeczytałam "Ostatnią arię Mozarta", która niby bardzo mi się podobała, ale jako tako bez fajerwerków. Łatwiej czytało mi się "Polak sprzeda zmysły", choć tematyka była zdecydowanie bardziej ciężka. Na koniec miesiąca, w zasadzie w dwa dni, przeczytałam "Margo", czyli książkę, którą w planach miałam od dawna. Recenzje wszystkich trzech pozycji niebawem pojawią się tutaj. 

Najważniejszym wydarzeniem miesiąca (jeśli nie roku) był, oczywiście, koncert HIM w Warszawie (trochę o nim tutaj). 

Na blogu oprócz relacji z koncertu pojawiły się 3 recenzje: "Ja, Ozzy. Autobiografia""Zamach na heroinę" i "27, czyli śmierć tworzy artystę". Obowiązkowo wrzuciłam podsumowanie października i w końcu udało mi się stworzyć obfity post o nowościach na stosie

A jak Wasze czytanie w listopadzie?


Copyright © Satukirja , Blogger