Idą dalej. Za ręce. Pada śnieg.Nie wiedzą, gdzie idą, dokąd zmierzają.
Teraz jednak nie ma to żadnego znaczenia.
Bo każdy krok w dowolnym kierunku jest pierwszym krokiem w nowym kierunku.
A na miasto sypie śnieg.
Kiedy moje oczy pierwszy raz spostrzegły tytuł „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”, byłam zaczarowana jego sensorycznością. Tytuł był obietnicą czytelniczej przygody, która dostarcza odbiorcy mnóstwo emocji, dlatego od tamtej chwili marzyłam, aby rozpocząć trylogię Jonasa Gardella. Nie bałam się, że mogłabym się zawieść. Nie miałam przeczucia. Wiedziałam.
Rasmus jest jedną z tych osób, które muszą zaczynać wszystko od początku, narysować grubą linię i zacząć od nowa. Pozwolić, by to, co było, zniknęło we mgle, przestało istnieć.
Autor trylogii jest homoseksualistą i takiej tematyki dotyczy książka. Przenosimy się do świata, w którym Gardell dorastał – Szwecja, lata 80.- ale sam nie jest bohaterem utworu. Chociaż opis wskazuje na to, że główną tematyką będzie ADIS wśród gejów, dostajemy przepiękną historię (nie)miłosną. Jej inność nie polega homoseksualizmie, ale na potędze uczuć i cudownym sposobie ich przedstawienia.
Upadek i objęcia.
Książka jest niesamowita, bo przez większość stron błądzi się w niej po omacku. Brak wiedzy czytelnika nie wywołuje w nim frustracji, a zaintrygowanie, niecierpliwość i chęć poskładania rąbków historii w spójną całość. Niepokój narasta przez sceny zbliżającej się śmierci, choć czytelnik nie wie, kto umiera. W tym samym czasie nie wie nawet, czy losy dwójki bohaterów się spotkają - w tej historii to nie jest oczywiste - a już prognozuje śmierć jednego z nich. No bo kogo innego? Bezimienność niektórych fragmentów sprawia, że można dostać kręćka i choć można spodziewać się dwójki bohaterów, zaraz okazuje się, że poznane fragmenty dotyczą też innych postaci. Nie, tu nie ma dwóch wątków, tutaj jest ich całe mnóstwo. Dodatkowo przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mieszają się ze sobą.
Tych dwóch pojęć nie da się rozdzielić.
Wprowadzone są również fragmenty pozbawione uczuć, dotyczące spraw społecznych i politycznych, a często także medycznych. I bez tych wstawek autor świetnie oddał klimat ówczesnej Szwecji oraz nastroje wśród grupy homoseksualistów. Opisywane wydarzenia widzi się przed oczami, a książkę wspomina się jako własne przeżycie - wyraźne i pełne zmysłów. Zamykam oczy i czuję się, jak bohater, którzy szybkim krokiem przecina mroźne powietrze zimowego Sztokholmu. Czuję jego napięcie, widzę budynki, które mija, słyszę jego niespokojny oddech jako swój.
Nie trzeba rozumieć, by bezgranicznie kochać.
Chociaż tom rozpoczynający trylogię zatytułowany jest "Miłość", ja tej części nie rozpatrywałabym w kategoriach miłości i nie nadałabym jej miana love story. Dlaczego? Otóż dlatego, że dotyczy ona poszukiwania i błądzenia w odmętach choroby - niechoroby, normalności - nienormalności, innymi słowy w odmętach określania siebie osobą homoseksualną w tamtych czasach i jako kogoś w ogóle. Autor robi to czule, wrażliwie w zderzeniu z brutalną rzeczywistością ówczesnego świata. Słowa są wymuskane i wysublimowane, dlatego jest to bardziej powieść o zmysłach, nie o miłości. Jest przy tym tak wyraźna, nieulotna, że niemożliwością byłoby nienakręcenie ekranizacji.
Być może nie da się być czymś innym niż błędnym ognikiem - zapalić się, płonąć krótką chwilę i zniknąć.
Dryfowanie między wątkami nie wprowadza chaosu, choć czytelnik często nie ma pojęcia, kogo dotyczy dany fragment. Wszystko się później tak klaruje, że nie ma wątpliwości, kogo dotyczyły poszczególne rozdziały. Bohaterowie są wyraźni i całkowicie od siebie odmienni, co świetnie obrazuje społeczeństwo homoseksualne jako normalne, a nie specyficzne i odrzucające. Każdy z nich jest inny, bo są częścią świata, w którym każdy - homoseksualny lub nie - jest odmienny. Mamy bohaterów skrytych i przesadnie otwartych - może nawet jeden z nich jest odrobinę stereotypowy przez swoją ekscentryczność, ale przecież każdy z nas zna kogoś do bólu stereotypowego. Ów energiczny i charakterystyczny młodzieniec jest ożywczą kroplą, która obrazuje, jak zazwyczaj społeczeństwo postrzega gejów.
Jest oczywiste, że można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało, za kimś, kogo się nie spotkało, lub za czymś, czego się nigdy nie poznało.
Możesz tęsknić za własnym życiem, widząc, że przemknęło obok ciebie.
Nietrudno wspomnieć choć słowa o okładce. Lustrzana, srebrzysta i ciemna. Niewyraźne postaci w uścisku są trudne do dostrzeżenia, chociaż hipnotyzują czułością. Są widoczni, migocząc lustrzanym srebrem, kiedy porusza się książką pod słońce, odbijając jego promienie. Po zadrapaniach, powstałych w wyniku użytkowania, powstają klimatyczne i jakże pasujące do charakteru powieści, srebrne kreski. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy one nie zostały naniesione fabrycznie, ale nie.
W dzieciństwie Benjamin mógł godzinami siedzieć i z drżeniem chłonąć wszystkie szczegóły. Krzyczący ludzie, którzy błagają o życie (za późno) albo próbują uciec, zbiec (na darmo).
Emocje i uczucia. Różne postawy wobec siebie, społeczeństwa i innych homoseksualistów. Ból, zdziwienie, poczucie odmienności, lęk, tęsknota, obawa, otwartość, skrytość, niewinność, pragnienie miłości, spełnienie, odizolowanie, pożądanie. Fizyczność i psychiczność. Ta książka jest nośnikiem tego wszystkiego. Ot, niehomoseksualna historia miłości homoseksualistów. Historia o zmysłach i miłości, obojętnej na płeć.
Długo trzeba było być w drodze, żeby trafić do domu.
Mam nadzieję, że innych również zaintryguje ten tytuł i poszukają oni jego wytłumaczenia w książce - a za jego wyjaśnieniem kryje się inna, przepiękna historia pewnej młodej kobiety. Tym razem nie polecam. Tym razem pragnę, aby ktoś poczuł tę książkę i zapałał do niej żarem zmysłów.
Odważyć się zaufać. Jak to zrobić?
Jak odwilż po zimie, która trwała wieczność. Jak pierwszy ciepły dzień kiedy niemal się nie wierzy, że to prawda, że nareszcie przyszedł.
Chcę w moim życiu móc kochać kogoś, kto pokocha mnie,
Niepojęte, niesłychane żądanie miłości.
Przeczytane: 10.09.2017
Ocena: 10/10